Stefan Rieger
Tekst z 12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 20:51 TU
„Dzisiaj, klawesyniści mnożą się jak grzyby po deszczu, ale już nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, ile trzeba było się nawalczyć”... Być może zdradził tożsamość mej dzisiejszej bohaterki ów zniewalający akcent, pachnący polskością. Jeśli nie, to niedobrze, gdyż znaczyłoby to, że rodacy zapomnieli o największej zapewne z Polek XX wieku, obok Marii Skłodowskiej.
Powyższy cytat otwierał codzień tego lata znakomity cykl audycji FRANCE MUSIQUES, poświęconych stopniowemu renesansowi muzyki dawnej – poczynając od XIX wieku. Otóż w tym procesie odnowy Wanda Landowska, gdyż o niej to mowa, była postacią kluczową. Wszystkich wyprzedziła, przecierając szlak przez dżunglę przesądów i historycznej amnezji. Od początku zresztą wiedziała, o co jej chodzi. Jako paroletnia dziewczynka zanotowała na kartce listę utworów Bacha, Mozarta i Rameau, które chciałaby grać i po włożeniu jej do koperty napisała: „Otworzyć, gdy będę dorosła”.
Istna prowokacja, jako że w ówczesnych czasach – a urodziła się w Warszawie w 1879 roku – żadnemu z wykonawców nie przyszłoby nawet na myśl ułożyć sobie program złożony wyłącznie z utworów starych, mniej lub bardziej zapomnianych mistrzów. A gdyby nawet – nikt, ale to nikt, nie sięgnął by wówczas po instrument, na który wszystkie te dzieła były napisane, a o którym jeszcze z pół wieku później sir Thomas Beecham mówił, że kojarzy mu się z „parą szkieletów, kopulujących na blaszanym dachu”. Ale mała Wandzia, wspierana przez oświeconych i zamożnych rodziców, zawczasu wiedziała swoje. Oparła się czarowi romantycznej estetyki, wpajanej jej od trzeciego roku życia przez Kleczyńskiego i Michałowskiego, pedagogów zakochanych w Chopinie. Na swój publiczny debiut, jako czternastolatka, wolała wybrać Suitę angielską e-moll Bacha. Sławny dyrygent Nikisch był jej grą zachwycony. Już wtedy jednak była pewna, że współczesny fortepian nie jest tu właściwym instrumentem. Była nań poniekąd skazana, gdyż klawesyn był wówczas dawno pogrzebanym trupem.
W opublikowanym w 1909 roku profetycznym dziele, zatytułowanym „Muzyka dawna”, opisała smutne dzieje owego instrumentu, który „przez trzy stulecia umilał życie książąt, wypełniał swym brzmieniem klasztorną pustkę, był konfidentem Frescobaldiego, Bachów i Couperinów, rządził w teatrze i kościele” i który z dnia na dzień został „zdetronizowany” i „wzgardzony”, dokańczając swego żywota jako „mebel, komoda, szafa na bieliznę”, względnie estetyczne wspomnienie, „uchwycone przez malarzy i skazane na zakurzony, muzealny żywot”.
CD1/10 Bach/Vivaldi – Concerto D-dur, Allegro – Landowska BMG 74321 845932
Allegro z Koncertu D-dur Vivaldiego w transkrypcji Bacha... Landowska zaczęła podbijać świat jako wirtuozka fortepianu, ale wiedziała, że pójdzie inną drogą. Poznała Henryka Lwa, polskiego etnografa i pisarza, z którym wzięła ślub w Paryżu roku 1900. Tamteż, w stolicy Francji, rozpoczęła długą kampanię o odrodzenie muzyki wcześniejszych epok, znajdując wsparcie u wybitnych muzyków i muzykologów, jak Charles Bordes, Vincent d’Indy, André Pirro czy Albert Schweitzer, skupionych wokół słynnej Schola Cantorum.
Pomstowała na modną wówczas ideę „postępu” w sztuce, pisząc we wspomnianym dziele, że wszyscy wielcy twórcy zapatrzeni byli w przeszłość i z postępem byli na bakier; że dzieje muzyki to nie wspinanie się, szczebel po szczeblu, ku rzekomemu ideałowi („niczym droga parweniusza ku bogactwu i honorom”), lecz „seria fluktuacji, kapryśnych zafalowań, piękności różniących się od siebie, z których jednak każda jest w sobie samej doskonała, każda nieprześcigniona i niezrównana. Nie da się prześcignąć Oratorium na Boże narodzenie Bacha, ani małego utworku Couperina.” „Prędzej czy później, pisała jeszcze z werwą, ludzie o wyrafinowanym smaku poczują, że Magnificat Pachelbela, piosenka Jannequina, kantata Bacha, motet Palestriny warte są więcej, niż wszystkie przemysłowe wynalazki i cały ów współczesny chór samochodowych klaksonów”...
CD1/18 Bach – Capriccio, Aria pocztyliona - Landowska
Tu mamy « klakson starej daty », czyli imitację trąbki pocztyliona z Bachowskiego Capriccia na odjazd ukochanego brata. Zrehabilitować muzykę dawną, piękna rzecz – ale jeszcze trzeba móc na czymś ją grać i wiedzieć jak to się robi.
Landowska od początku była pewna, że również i w fakturze instrumentów trudno mówić o postępie. Studiując pilnie traktaty Couperina, Rameau i innych dawnych mistrzów nabrała pewności, że wszyscy oni – a Bach najsamprzód – nie wyobrażali sobie wcale instrumentu o modulowanej, rosnącej dynamice, lecz stawiali ponad wszystko trzy zasady rzymskiej retoryki: precyzję, klarowność i grację. „Muzyka staje się nazbyt popularna, zbyt demokratyczna, złościła się 27-letnia Wanda w studium o „Interpretacji dzieł Bacha”, przeciwstawiając się koncepcjom Wagnera, który chciał wyprowadzić muzykę z kręgu wyrafinowanych słuchaczy na plac publiczny, tak by każdemu Kowalskiemu sprawić przyjemność. Otóż Kowalski „woli efekty hałaśliwe, mocne sensacje i nade wszystko wszechpotężny dźwięk. Trzeba dosłownie eksplozji naelekryzowanych dźwięków, aby zmęczonemu słuchaczowi nie pozwolić zasnąć”. I ta właśnie pogoń na intensywnością i hałasem była tym, czym kierowano się głównie, aby „ulepszyć” rzekomo współczesne instrumenty. Landowska zwiedzała wszystkie muzea i prywatne zbiory, potem zaciągnęła tam inżyniera od Pleyela, kazała mu skrupulatnie zbadać zachowane klawesyny i zbudować dla niej instrument, na którym mogłaby zagrać wszystko. Powstał jej osławiony Pleyel, hybryda łącząca prehistorię z wiekiem postępu, zdaniem niektórych purystów - paradoksalne monstrum, by nie rzec „młockarnia”. Ale po pierwsze, większość jej płyt, fatalnie przeniesionych na kompakty, zniekształca i spłaszcza brzmienie tego instrumentu, o którym ktoś życzliwie powiedział, że to „klatka kanarka drapana widelcem”.. Nade wszystko zaś, Landowska wiedziała dobrze, że rusza na wojnę, musi podbić wrogi lub obojętny świat, wypełnić dźwiękiem wielkie sale – i że potrzebna jej wobec tego „machina wojenna”, która – jak walec – przejedzie się po przesądach.
CD1/12 Bach – Fuga Es-dur, fragm. – Landowska
Fragment Fugi Es-dur, ze słynnego Bachowskiego tryptyku, dający pojęcie o niebywałej zdolności Landowskiej - żonglującej rejestrami i artykulacją - do uplastycznienia polifonii...
W 1911 roku Landowska wystąpiła jeszcze w Polsce, grając zarówno na klawesynie, jak na fortepianie – powróci tam zresztą po raz ostatni w 1936 roku – natomiast dwa lata później otwiera w berlińskiej Hochschule für Musik pierwszą na świecie klasę klawesynu. Po koniec I Wojny, gdy jej mąż ginie w wypadku samochodowym, udaje się najpierw do Szwajcarii, gdzie prowadzi basso continuo w pierwszym w stuleciu wykonaniu Pasji Mateuszowej Bacha, daje kursy mistrzowskie, koncertując też w Europie i po raz pierwszy w Ameryce. W roku 1927 zakłada pod Paryżem, w Saint-Leu-La-Forêt, Szkołę Muzyki Dawnej. Jej dom, wyposażony w małą salę koncertową, staje się miejscem schadzek całej artystycznej elity: do bywalców należeli tam Alfred Cortot, Francis Poulenc czy Maurice de Falla, ci dwaj ostatni zresztą poczęli dedykować jej swe utwory, odkrywając uroki klawesynu. Do Saint-Leu-La-Forêt, na koncerty-pogadanki przybywali też liczni pisarze i poeci, nawet jeśli z muzyką byli na bakier : zjawiali się tam jedynie po to, aby rozkoszować się czarującym, polskim akcentem owej „starej żydówki z wielkim nosem, mającej hyzia na punkcie muzyki” (jak w późniejszym latach sama o sobie mówiła z rozbrajającym humorem)...
Landowska mówi tu w latach 50. reporterowi francuskiego radia o swej spontanicznej miłości do muzyki dawnej, która naturalnie musiała ją zawieść do klawesynu, ale przypomina też, ile musiała się nawalczyć, by instrument ten wskrzesić i narzucić. W końcu przez długie lata występowała głównie jako pianistka, potem co jakiś czas wstrzykiwała publiczności małą dawkę klawesynu i wiele czasu upłynęło, zanim całkowicie się przerzuciła na protoplastę fortepianu...
CD2/8 Mozart – Koncert KV 537, Larghetto fragm. – Landowska DUTTON CDBP
Koniec Larghetto z koncertu „Koronacyjnego” D-dur Mozarta, z nagrania wznowionego ostatnio przez firmę DUTTON: działo się to w Paryżu w 1937 roku, Wandzie Landowskiej towarzyszyła orkiestra pod batutą Waltera Goehra.
Grając na fortepianie udawała, że to fortepiano z czasów Mozarta: palce muskały klawiaturę w klawesynowym geście, nigdy nie wychylała się powyżej forte – tak jak potem Gould udawał, że gra na klawesynie, klawikordzie lub organach. Na klawesynie, w roku 1933, dała pierwsze kompletne wykonanie Wariacji Goldbergowskich Bacha. Arcydziełem tym podbije później Amerykę, nawet Claudio Arrau – który tego samego roku chciał nagrać ów cykl dla RCA – musiał się wycofać, gdyż nie miał żadnych szans w konfrontacji z „prehistoryczną babcią”. Landowska nagrywa z rozpędu sonaty Scarlattiego, utwory Couperina, Rameau i Haendla, antologie muzyki ludowej. Gdy wybucha Druga Wojna – choć za nic w świecie nie chce opuścić swego ukochanego, podparyskiego domu – zmuszona jest rzucić się do ucieczki. Jej słynnego Pleyela wykradną naziści, ale po wojnie cudem go odzyska. Trafia do USA, z Denise Restout – najprzód uczennicą, a potem dozgonną towarzyszką życia. Święci triumfy, prowadzi misyjną działalność, występuje w najsłynniejszych salach z odczytami ilustrowanymi muzyką, nagrywa komplet dzieł Bacha i antologię polskiej muzyki dawnej (której była zawsze najlepszym z adwokatów), osiedla się w Lakeville w stanie Connecticut, gdzie zgromadzi po latach wspaniałą kolekcję starych instrumentów i około dziesięciu tysięcy dzieł i rękopisów. Tamteż zrealizowano z nią film dokumentalny dla NBC, wznowiony ostatnio przez VAI na DVD, a zatytułowany „Niezwykła wizjonerka”.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że Wanda Landowska – której niektórzy przyprawili gębę ascetycznej „pasjonarii klawesynu”, z długim nosem zapuszczonym w martwą, filologiczną przeszłość – była natchnioną prekursorką, która wszystkich wyprzedziła. Jej nagrania (a czekamy wciąż na obiecaną antologię ANDANTE, na nie wydane dotąd sonaty Haydna i Mozarta) dowodzą nie tylko, że wielka przeszłość nie jest martwa – to teraźniejszość, przyszłość, wyzwanie rzucone tyranii czasu – lecz nade wszystko ukazują postać tryskającą humorem, spontanicznością i radością życia. Wystarczy posłuchać finałowego Rondo all’ungharese z Koncertu D-dur Haydna, nagranego przez Landowską w 37 roku w Paryżu, z orkiestrą pod batutą Eugene’a Bigot, aby sobie uświadomić, że niejedna prababcia z długim nosem zapędza w kozi róg pretensjonalnych smarkaczy z nosem zadartym wyżej kompetencji i talentu.
CD2/6 Haydn – Koncert D-dur, Rondo - Landowska/Bigot DUTTON CDBP 9738
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU