Stefan Rieger
Tekst z 12/02/2010 Ostatnia aktualizacja 12/02/2010 21:39 TU
Politykom jakoś nie wychodzi to, co udało się muzykom – i to już w XVII-XVIII wieku: dzięki sztuce, a nade wszystko muzyce, Europa istniała zapewne bardziej, niż dzisiaj, jako swego rodzaju „koktajl narodów”. Symbolizuje to muzyka barokowa, którą trudno zdefiniować: była to eksplozja, która rozsadziła platońskie kanony piękna, drogie sercu kompozytorów Renesansu, wprowadzając do muzyki kontrasty, zakrzywienia, fałdy, węzły i pulsacje; inaczej mówiąc, nasycając ją emocjami, czy jak wówczas mawiano: afektami. Ale to jednocześnie synteza wszystkich narodowych stylów.
Na tym polega ów stymulujący paradoks: z jednej strony był to czas, gdy owe narodowe style krzepły i starały się podkreślić swój partykularyzm, a jednocześnie kompozytorzy europejscy mieli świadomość, że uczestniczą w wielkiej zbiorowej przygodzie: wzajem się szpiegowali i kopiowali, telepali się dyliżansem po całej Europie, przeszczepiali na obcy grunt swoje lub cudze tradycje i maniery. Ale też mogli liczyć (trochę inaczej niż dzisiaj) na przychylność i wsparcie ówczesnych władców.
Królowie i książęta ściągali na swe dwory najlepszych zagranicznych muzyków. Włoch Lully rządził w Wersalu Ludwika XIV, Couperin zalecał „syntezę smaków” czyli gouts reunis, Niemiec Haendel zaraził Londyn włoską operą, Domenico Scarlatti uczył w Madrycie infantkę Marię Barbarę, rozsiewając włoszczyznę na półwyspie iberyjskim i zarazem przesiąkając duchem flamenco, Bach wreszcie zewsząd ściągał pomysły i przetapiał je w tyglu swego geniuszu. I w rezultacie mamy to, co dla wielu polityków jest dziś wciąż przedmiotem sennych marzeń: różnorodność w jedności, Europa jako swoista „harmonia narodów”.
Takim właśnie tytułem opatrzył René Martin dwunaste wydanie Szalonych Dni Muzyki w Nantes, poświęcone dwunastu kompozytorom z sześciu krajów: Bach i Telemann z Niemiec, Włosi Vivaldi i Scarlatti, Francuzi Rameau i Couperin, Soler i De Nebra z Hiszpanii, Almeida i Seixas z Portugalii, wreszcie Purcell i Haendel reprezentowali Anglię, choć ten ostatni mógłby równie dobrze wystąpić w barwach Niemiec lub Italii...
CD1/19 Haendel – Tra le fiamme, air - N.Rial, Ricercar MIR 015
Obśmialiśmy się jak norki na owym pożegnalnym koncercie zespołu Ricercar Consort: panny dokleiły sobie wąsy i brody, panowie w lokach i sukienkach, szef zespołu Philippe Pierlot z długim cygarem w zębach, upudrowany flecista wjechał na scenę na rowerku, a przepyszna Nuria Rial – która oczarowała nas tą arią z włoskiej kantaty Haendla Tra le fiamme (i jeszcze paroma innymi) – puszczała do nas oko spod bujnej, rudej peruki.
To są właśnie Szalone Dni: żadnych wyfraczonych maestro, niedosiężnych gwiazd wbitych w gorset etykiety, upudrowanych hrabin obwieszonych klejnotami. Jeśli już ktoś się upudruje i obwiesi, to wyłącznie dla zabawy. Wszyscy w Nantes przyswoili definicję markiza La Rochefoucauld, który pisał, że „powaga jest obrządkiem ciała, wymyślonym dla pokrycia braków ducha”. Tutaj zaś chodzi wyłącznie o ducha. Już kontroler w pociągu, wjeżdżającym na stację Nantes, życzy nam „miłych, muzycznych wrażeń”. W tramwaju, który dowozi nas do Miasteczka Kongresowego, z głośników leci muzyka Couperina...
CD2/7 Couperin – Tic-Toc-Choc – B.Rannou
Słuchamy Blandine Rannou, jednej z uczestniczek festiwalu... A teraz już, w olbrzymim hallu wchłania nas nieprzeliczony tłum, jedyny tłum jaki znam, który „nie stresuje”: przyjaźnie pomrukując przelewa się z sali do sali, nieśpiesznie, w największym porządku. Po drodze przysiada wokół estrady, by uszczknąć coś z jednego z dziesiątek, darmowych koncertów. Na przykład posłuchać świetnej pianistki Anne Quefellec, która między każdym z zagranych utworów – Bacha, Haendla, Scarlattiego – żywo dyskutuje z publicznością.
Każdego z wirtuozów można tu zaczepić, wypić z nim kawę lub zjeść spaghetti, pogadać na stoisku płytowym Leclerca, gdzie dedykuje swe płyty – a w parę dni rozchodzi się ich dobre 25 tysięcy sztuk. To jest właśnie nadzwyczajne: bezpośredni kontakt z artystami, a także ich wzajemne kontakty. Jedni drugim kibicują, w chwilach wolnych od grania, albo też tworzą razem ad hoc niekonwencjonalne zespoły, jak owych ośmioro francuskich wiolonczelistów, którzy złączyli swe smyki w transkrypcjach dzieł Monteverdiego i Bacha...
Bach: Ricercare a 6 - Violoncelles français
Koniec sześciogłosowego Ricercare z Ofiary muzycznej Bacha, w wykonaniu ośmiorga francuskich wiolonczelistów na festiwalu w Nantes.
12 odsłona La Folle Journée była absolutnym sukcesem. Sprzedano 112 tysięcy biletów na 240 koncertów, zorganizowanych w ciągu pięciu dni - czyli odrobinę więcej, niż przed rokiem, gdy fetowano tutaj Beethovena i jego przyjaciół. Właściwie nie da się więcej, osiągnięto próg saturacji – wszystkie z ośmiu sal wypełnione są w 92 procentach. Nie licząc kilkudziesięciu koncertów darmowych, ponad trzydziestu prelekcji i debat z krytykami, porównującymi płytowe dokonania. I nie licząc 150-ciu koncertów, na które tydzień wcześniej przybyło 43 tysiące ludzi w dwunastu miastach Regionu nad Loarą, od Saint-Nazaire po Wandeję. „Wielkie dzięki, panie Martin, za sprowadzenie Mesjasza do naszego kościoła” – żartował proboszcz z parafii świętego Ludwika w La Roche-sur-Yon, gdzie odegrano arcydzieło Haendla. Zasługa tym większa, że w nieogrzewanych kościołach palce grabiały i nawet Mesjasz bez rękawiczek i czapki uszatki długo by tam nie wytrzymał, a cóż powiedzieć o biednych muzykach... Lecz klimat im nie straszny, ogrzewa ich ciepłe przyjęcie.
W Nantes to publiczność przychodzi do nich, w regionie zaś udają się pod strzechy, żyją tam przez tydzień, urządzają próby i master classes w lokalnych szkołach muzycznych, spotykają się z amatorskimi zespołami. Frekwencja jest niebywała: proszę sobie wyobrazić, że w mieścinie Challans, liczącej 18 tysięcy dusz, sprzedano prawie 7 tysięcy biletów! Recepta jest prosta: koncerty krótkie i bardzo tanie – 2 do 6 euro w regionie, 6 do 15 w Nantes.. W tym też między innymi widzi klucz do sukcesu Artur Gadzala - koncermistrz Sinfonii Varsovia – którego spytałem, czym się różni ta impreza od innych, w jakich zdarza mu się uczestniczyć.
Tanie, nie znaczy wcale – liche. Poziom był na ogół znakomity: 1800 artystów, zawodowców i półamatorów, najbardziej renomowane kapele i chóry – nawet jeśli brakuje wciąż Minkowskiego, Gardinera, Christiego czy Goebla, których wymagania mogłyby zwichnąć budżet, jako że w Nantes nawet najsławniejsze gwiazdy muszą przystać na parokrotnie niższe stawki, niż zazwyczaj. A gwiazd nie brakowało: pianiści Nicholas Angelich czy Anne Queffellec, klawesynistki Blandine Verlet czy Blandine Rannou, Christophe Rousset i Pierre Hantai, Barbara Hendricks o mocno już wyślizganym głosie i cudowny kontratenor Carlos Mena (do którego jeszcze wrócimy), plejada skrzypków i wiolonczelistów, Fabio Biondi i Chiara Banchini, Tallis Schorals i RIAS Kammerchor, Concerto Coeln i Ricercar Consort, Akademie fur Alte Music z Berlina i zespół Michela Corboza z Lozanny.
Miałem szczęście uczestniczyć w conajmniej tuzinie znakomitych koncertów: dwa tysiące słuchaczy w ekstazie nie chciało puścić ze sceny, o 1. w nocy, wykonawców haendlowskiego Solomona – Michaela Chance, Carolyn Sampson, Akademie fur Alte Music i chóru RIAS pod dyrekcją Daniela Reussa, który dzień później żegnał się ze swym zespołem równie poruszającą interpretacją Mesjasza. Sledziliśmy zafascynowani wokalną choreografię zespołu La Venexiana, którego szef Claudio Cavina śpiewa falsetem jednocześnie dyrygując. Podziwialiśmy zwiewną wirtuozerię francuskiego wiolonczelisty, Bruno Cocseta, w sonatach Vivaldiego. Wszyscy płakali z umierającą Dydoną – Rominą Basso – w niemal idealnej interpretacji Purcellowskiego arcydzieła, prowadzonego z maestrią przez Philippe’a Pierlot, a w którym świeżą i promieniejącą Belindą była wspomniana już Nuria Rial, katalońska maskotka tegorocznych Szalonych Dni...
CD3/6 Bach – Kantata 202, aria - N.Rial, Ricercar MIR 009-2
Nuria Rial i Ricercar Consort we fragmencie arii z 202 Kantaty Bacha, nagranej dla firmy MIRARE. Największym może dla mnie zaskoczeniem były tegoroczne występy Sinfonii Varsovia, która w teoretycznie obcym sobie repertuarze – towarzysząc m.in. chórowi Michela Corboza w Mszy A-dur Bacha i Dixit Dominus Haendla – zachwyciła wszystkich swą barokową giętkością i twórca festiwalu, René Martin, nie omieszkał tego odnotować...
René Martin:
Chciałbym złożyć hołd Sinfonii Varsovia, która absolutnie zachwyciła Michela Corboza. Mówił mi, że granie z nimi to ideał muzykowania. Dla mnie, Sinfonia Varsovia jest jedyną „oficjalną orkiestrą” Szalonych Dni. Zapraszam ich każdego roku wszędzie, gdzie odbywa się festiwal i powierzam im każdy repertuar – barokowy, romantyczny czy współczesny”...
I faktycznie zdumiewa uniwersalizm tej orkiestry, pozbawionej stałego szefa, a grającej z równym powodzeniem wszystko – od Haendla po Pendereckiego.
Dwie godziny przed występem Sinfonii Varsovia słuchałem, w tym samym repertuarze, Collegium Cartesianum pod dyrekcją Petera Neumanna – kapeli grającej rzekomo na dawnych instrumentach, lecz wcale tego nie było słychać, do tego stopnia dźwięk był galaretowaty i bezbarwny. Otóż Warszawiacy, podchodząc do baroku, wymyślili własną artykulację: krótkie i delikatne pociągnięcia smykiem, raz staccato, raz pizzicato, raz martellato – niezliczone subtelne manewry, nadające klarowności polifonicznej fakturze, pomimo braku dawnych instrumentów, z ich kwaskowato-owocowym brzmieniem, ułatwiającym oddanie barokowej tęczy barw.
Pojadą teraz znowu za René Martinem, jak za panią matką, najprzód do Bilbao i Lizbony, a z początkiem roku do Tokyo, gdzie drugie wydanie Szalonych Dni poświęcone będzie wyjątkowo Mozartowi, ze względu na rocznicę, zanim od następnego roku repertuar się sharmonizuje... René Martin jest zachwycony tym, co działo się w Japonii w zeszłym roku, gdy pod sztandarami Beethovena zainaugurowano tam pierwsze wydanie Folle Journée...
Réné Martin:
„Było to wydarzenie bez precedensu. Oto bowiem okazuje się, że koncept, zrodzony w Europie, nabiera w Japonii kapitalnego znaczenia. W Tokyo można odtąd mówić o życiu muzycznym sprzed i po Szalonych Dniach. Nastąpiła przemiana mentalności.. Na pierwsze wydanie festiwalu przybyło 130 tysięcy osób, z czego 70 tysięcy uczestniczyło po raz pierwszy w koncercie muzyki klasycznej, a średnia wieku wynosiła 35 lat. Była to zatem w Tokyo prawdziwa rewolucja i będziemy w tym duchu kontynuować”.
René Martin myśli o dalszej ekspansji. Nie wykluczone, że małe Szalone Dni odbędą się za rok w Rio de Janeiro, rok później być może w Szanghaju lub Hongkongu, wśród przyszłych projektów wymienia się też Londyn lub Petersburg. A w przyszłym roku – w programie będą europejskie szkoły narodowe, w więc druga połowa XIX i początek XX wieku, przy czym Martin chce też po raz pierwszy wstrzyknąć do klasyki dawkę folkloru, na przykład Cyganów grających z zawodowcami...
A teraz już pożegnajmy się z tegoroczną Folle Journée (choć jeszcze do tematu powrócę), słuchając nieziemskiej arii z Nisi Dominus Vivaldiego, którą śpiewał w Nantes Carlos Mena z towarzyszeniem Ricercar Consort. Nagranie wydała firma MIRARE, którą założył René Martin.
CD1/17 Vivaldi – Nisi Dominus, Cum dederit dilectis – C.Mena MIR 9968
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU