Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2006-12-23 Bilans Roku Mozartowskiego

 Stefan Rieger

Tekst z  15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 14:14 TU

Muzyczne wydarzenia 2006 roku, bilans Roku Mozartowskiego, Pletniow i Judina, festiwal Pendereckiego w Paryżu, estetyczne zamachy Villazona i Stinga...)

Nie mam zbyt wiele atrakcyjnych nowości pod choinkę, zamiast tego więc laurka – a może cenzurka – z podsumowaniem ciekawszych i bardziej dyskusyjnych wydarzeń kończącego się roku...

Nikt nie mógł rzecz jasna przegapić faktu, iż był to Rok Mozartowski. W 250 rocznicę swych urodzin Mozart był wszędzie i we wszystkich sosach. Coś mnie może ominęło, ale nie wpadło mi w ucho nic wiekopomnego, co odnowiło by radykalnie nasze spojrzenie na geniusza. W tej sytuacji największym wydarzeniem, w bardziej socjologicznym niż artystycznym wymiarze, było rozejście się w czterystu tysiącach egzemplarzy kompletu jego dzieł na 170 kompaktach pod szyldem Brilliant Classics – z czego ponad 200 tysięcy sprzedało się w samej Francji, ku uciesze niezależnego dystrybutora Abeille, który czterokrotnie zwiększył swe obroty, prowadząc pełną rozmachu działalność w Internecie.

To zresztą właśnie w sieci Fundacja Mozartowska z Salzburga uderzyła pod koniec roku w mocny akord, udostępniając nieodpłatnie internautom partytury wszystkich dzieł kompozytora, czyli całość Neue Mozart Ausgabe: ponad sześćset utworów, około 24 tysięcy stron, które za darmo można ściągać i drukować – pod warunkiem, że uda się wcisnąć do kolejki, albowiem przez pierwszych 12 godzin szturmowało stronę NMA online 400 tysięcy amatorów nutek...

W rodzinnym mieście Mozarta kulminacyjnym momentem obchodów była letnia retrospektywa wszystkich jego oper, które obejrzeć można obecnie na 22 DVD. Nie jestem w stanie państwu nic z tego polecić – może poza młodzieńczym Mitrydatem pod batutą Minkowskiego: nie było żadnych sensacji, sądząc po echach i strzępach zasłyszanych retransmisji – można tylko żałować, że największych arcydzieł nie powierzono odpowiednim dyrygentom.

Na płytach zresztą też nie pojawiło się nic, co zburzyłoby hierarchię dotychczasowej, operowej dyskografii. Dwóch świetnych dyrygentów – Charles Mackerras i Rene Jacobs - targnęło się co prawda jednocześnie na zaniedbywaną dość Łaskawość Tytusa, i oba nagrania mają wiele atutów, ale nie przebiły bezkonkurencyjnej jak dotąd wersji Istvana Kertesza, którą Decca przytomnie w tym roku wznowiła...

CD1/6 Mozart – Łaskawość Tytusa, extr. – Kertesz
DECCA 4757030

Fragment arii Sesto z Łaskawości Tytusa Mozarta – fenomenalna Teresa Berganza i Filharmonicy Wiedeńscy pod batutą Istvana Kertesza.

W dziedzinie instrumentalnej nie pojawiło się również nic, co by nagle nas przebudziło ze snu o niegdysiejszej wielkości. Dość powiedzieć, że największe wrażenie zrobiła zapewna reedycja, pod szyldem Orfeo, archiwalnych nagrań sprzed półwiecza, dokonanych podczas występów na Festiwalu w Salzburgu takich pianistów, skrzypków czy śpiewaków, jak Clara Haskil, Glenn Gould, Claudio Arrau, Nathan Milstein, Arthur Grumiaux, Irmgard Seefried czy Edith Mathis...

Z nowości – ucieszyła mnie nowa płyta Piotra Anderszewskiego z dwoma koncertami, nagranymi ze Szkocką Orkiestrą Kameralną quasi-idealnie, pod znakiem elegancji, klarowności i subtelnego cieniowania barw. Przebudził nas też nieco Marc Minkowski trzema ostatnimi symfoniami, zaatakowanymi z pasją – a zwłaszcza polifoniczną kawalkadą w finale „Jowiszowej”. Co do sonat fortepianowych Mozarta – zawiódł mnie odrobinę Friedrich Gulda, jeden z mych ulubionych świrów, którego komplet sonat Beethovena (bodaj najbardziej ekscytujący w dziejach) wznowiony został za bezcen przez Brillianta. Ostrzyłem sobie ucho na jego mozartowskie, pirackie nagrania, wskrzeszone przez Deutsche Grammophon, ale okazały się pół nawiedzoną, pół sztubacką rąbanką (trochę jak jego Wohltemperiertes Klavier, ale o szczebel niżej), przy której zamachy Glenna Goulda na Amadeusza to akademia ku czci...

Znacznie bardziej mnie zaintrygował i nawet zachwycił Michaił Plietniow, który tej samej firmie powierzył nagranie czterech sonat. Plietniow (niezależnie od swej dyrygenckiej kariery) to jedna z dwóch-trzech największych osobowości w dzisiejszej pianistyce: z klawiaturą robi, co chce, bawi się jak kot, a wszystko co robi, jest nieprzewidywalne. Ma coś z matematyka i z szamana, zamyka w geometrycznym wzorze kaprys dziecka, do Mozarta podchodzi jak nawiedzony zegarmistrz, który rozbiera mechanizm na czynniki pierwsze, poczym składa go po swojemu...

CD2/5 Mozart – Sonata KV 332, Adagio – M.Pletniev  
DG 477 5788

Nie tylko jednak Mozart miał swój jubileusz: fetowano też w tym roku Dymitra Szostakowicza, zwanego przez niektórych „dwudziestowiecznym Beethovenem”: spośród niezliczonych reedycji i nowości wyróżnić należy zapewne komplet piętnastu symfonii, nagranych przez osiem różnych orkiestr pod dyrekcją Marissa Jansonsa. Szereg dokumentów i koncertów poświęciła mu także telewizja ARTE, wskrzeszając m.in. zalatującą siarką operę „Lady Makbet z Mżeńska”.

Natomiast Marin Marais, którego 350 rocznicę urodzin uczczono we Francji serią koncertów w Wersalu i gdzieindziej, znalazł najlepszą sojuszniczkę we francuskiej wiolistce Marianne Muller: jej Tombeau de Monsieur de Sainte Colombe to być może najpiękniejsza rzecz, jaką w tym roku słyszałem.

Miał też swoje święto we Francji Krzysztof Penderecki, któremu zadedykowany był tegoroczny festiwal Présences w paryskim Radio France: po raz pierwszy wykonano wszystkie jego symfonie, ale krytyka nieco kręciła nosem, twierdząc że albo Penderecki-dyrygent sabotuje własne kompozycje, albo te kompozycje są wątpliwe. Ja się nie wypowiem, choć wyznam, że wśród współczesnej kakofonii – ekletyczna twórczość Pendereckiego jest tym, co jeszcze najmniej mnie razi (choć ajatollahy modernizmu całkiem innego są zdania).

W Paryżu wydarzeniem roku było zapewne przezwyciężenie, i to w trójnasób, przeklętego fatum, zgodnie z którym metropolia, w której odbywa się co miesiąc najwięcej w świecie imprez muzycznych (znacznie więcej niż w Londynie, Wiedniu czy Nowym Jorku), nie jest stanie wyposażyć się w salę koncertową z prawdziwego zdarzenia. Primo, otwarto we wrześniu odnowioną Salę Pleyela, o znacznie poprawionej akustyce; secundo, Radio France zapowiedziało wyposażenie się w wielkie, nowoczesne audytorium; tercjo wreszcie, władza rozpisała z dawna oczekiwany przetarg na projekt nowej filharmonii, która powstać ma na terenie paryskiego Miasteczka Muzyki. Pytanie tylko, jak obiecywana nadobfitość przełoży się na rentowność – czy uda się, innymi słowy, wypełnić tyle sal klientelą, której raczej przesadnie nie przybywa – nawet jeśli Operze i paru innym salom, jak Teatr Chatelet, udało się ostatnio odmłodzić widownię, dzięki ofercie tanich biletów.

Wróćmy wszak do wydarzeń płytowych... Nie było ich w nadmiarze. Spośród nowości wymieniłbym sonaty skrzypcowe Beethovena, poddane barokowej przepierce przez Daniela Sepeca i Andreasa Staiera, koncert wiolonczelowy Offenbacha z Minkowskim i Jeromem Pernoo, „Griseldę” Vivaldiego wskrzeszoną przez Jean-Christophe’a Spinoziego, z młodym falsecistą Philippem Jarousskym, który robi nadto furorę w recitalu arii tegoż Vivaldiego, a nade wszystko może dokonania Rolando Villazona.

Zaznaczam z góry, że tenorów nie cierpię, dlatego też wyczyny Roberto Alagny w La Scali - który po kwadransie fałszowania w Aidzie Verdiego, zrażony gwizdami, wypiął się na widownię, skazując partnerkę na śpiewanie duetu solo (zanim wyszedł zmiennik w dżinsach) – ani mnie ziębią ani grzeją (to odtąd porachunki między agentami i adwokatami, starającymi się zbić interes, w tę lub wewtę, na swoistym salto mortale źle starzejącego się gwiazdora). Ale Villazon to nie „tenor”, lecz wcielona inteligencja i muzykalność. Jemu też zawdzięczamy najbardziej może radykalny zamach estetyczny na muzykę Monteverdiego, który jedni potępiają, a drudzy płaczą ze wzruszenia. Po raz pierwszy renesansowe madrygały śpiewane są bebechami, jakby nie był to Monteverdi lecz Verdi, trzysta lat później...

CD3/3 Monteverdi – Si dolce e’l tormento – Villazon
VIRGIN 3634022

To tylko strzępek z pozornie anachronicznego romansu Rolando Villazona z Claudio Monteverdim – Piotr Kamiński poświęcił już wszak tej płycie, Combatimento di Tancredo, cały swój magazyn, nie będziemy zatem się dublować...

Z braku wstrząsających nowości pocieszamy się jak zwykle wznowieniami, których nieustannie przybywa. O wielu już tu wspominałem – szczególnie może cieszy wskrzeszenie przez EMI kompletu nagrań Yves’a Nata, jednego z największych odtwórców Schumanna czy Beethovena, którego sztukę przesłaniała dotąd zasłona dymna haniebnych technicznie reedycji.

Jak zimny, lub gorący, prysznic działa też odkrycie, dzięki firmie Vista Vera, całego niemal dorobku Marii Judiny, nawiedzonej Joanny d’Arc fortepianu, której zabobonnie lękał się nawet Stalin, choć pisała doń listy w stylu: „nawróć się bezbożniku i wreszcie oprzytomnij!”: jak głosi fama, towarzyszyło mu w agonii jej nagranie 23 Koncertu Mozarta... W każdym razie trzeba posłuchać Judiny, by zdać sobie sprawę, że tylko w czasach grozy mogły wykrystalizować się takie indywidualności: próżno liczyć na to, by w letnim klimacie demokracji ktoś mógł pokazać tak drapieżny pazur...

CD4/7 Schumann – Phantasiestucke, fragm. – Judina
VISTA VERA VVCD00074

Fragment Phantasiestucke opus 12 Roberta Schumanna pod palcami demonicznej zakonnicy, Marii Judiny... Tutaj poniekąd każda nuta była estetycznym zamachem – dzisiaj zaś naogół musimy się zadowolić zamachami, utemperowanymi przez biznes. Trudno wszak narzekać na to, że gwiazda rocka przemyca tysiącom profanów wysublimowane, intymne harmonie jednego z mistrzów elżbietańskiej ery.

Płyta Stinga z pieśniami Johna Dowlanda stała się już przebojem i masowo ściągana jest z iTunes. Dla kogoś, kto ma w uchu anielskie kantyleny Alfreda Dellera, ten „zamach estetyczny roku” jest może trudny do zniesienia. Ale można też zapomnieć na chwilę o Dellerze i słuchać tego, jak muzyki współczesnej, która zrodziła się tu i teraz, na fali autentycznej emocji. A zatem Sting i towarzyszący mu lutnista Jedin Karamazow, czyli zaskakujący Dowland pod choinkę...

CD5/19 Dowland – Weep you no more, sad fountains – Sting
DG 170 3139

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU