Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2006-09-23 Yves Nat, J.Martin, Zimerman, Ciccolini

 Stefan Rieger

Tekst z  15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 14:18 TU

Yves Nat zmartwychwstaje w 50 lat po śmierci – Jean Martin – płyty nie do znalezienia – geniusz młodego Zimermana – Nokturny Aldo Ciccoliniego...

Nie zdarza się codzień, że nagle – po pięćdziesięciu latach – wyłania się z otchłani zapomnienia wielki artysta... Zdarzyło się to przed kilkoma laty, gdy RCA wskrzesiła na dziewięciu kompaktach całe dziedzictwo Williama Kapella, tragicznie zmarłego geniusza fortepianu, o którym przez pół wieku wiedziała tylko garstka afficionados, żywiących się okruchami pirackich nagrań. W przypadku Yves’a Nata blackout nie był może aż tak zupełny, wznawiano tu i tam część jego dorobku, ale tak niechlujnie, że trzeba było wielkiego samozaparcia, by dotrzeć do sedna jego sztuki przez zasieki technicznych ułomności.

Artyści, których apogeum kariery przypadło na wczesne lata powojenne, wyjątkowo nie mieli zresztą szczęścia. Archaiczne, szybkoobrotowe płyty z lat 20 i 30, mimo trzasków i zgrzytów, nieporównanie wierniej odtwarzały jądro dźwięku, niż wietrzejące w okamgnieniu taśmy z lat 50, poddające go często nieodwracalnym odkształceniom. I tak można mówić o szczęściu, że w tak niewdzięcznych czasach firma Discophiles Francais zdecydowała się zapuszkować, zanim przedwcześnie przenieśli się na tamten świat, cały niemal dorobek dwojga spośród najbardziej ujmujących pianistów XX wieku – nieocenionej Marcelle Meyer i właśnie Yves’a Nata. Dzisiaj całe to dziedzictwo mamy wreszcie na wyciągnięcie ręki, dzięki rocznicowej edycji kompletu nagrań Nata – na 14 płytach wydanych przez EMI znacznie staranniej, niż poprzednio.. I to wystarcza, by zachwycić się grą nazbyt długo zapoznanego artysty, którego sztukę krytyk „Diapazonu” Alain Lompech podsumowuje nazbyt może łatwym lecz bezwzględnie trafnym słowem: „pełnia”...

CD1/3 Schubert – Moment musical No3 – Nat   1’38  EMI 3478262

Yves Nat zmarł w 1956 roku, przeżywszy lat 66. Kariera pianistyczna wypełniła tylko część jego życia. Trawiły go wątpliwości, paraliżowała go straszliwa trema i w środku lat trzydziestych, po serii sukcesów i nagrań dla Columbii, uciekł ku kompozycji i pedagogice, by dopiero po 17 latach wrócić na scenę i do studia, nagrywając tuż przed śmiercią imponującą serię arcydzieł – jak owe Momenty muzyczne Schuberta (z których słuchaliśmy przed chwilą Trzeciego), dzieła Schumanna, Brahmsa czy Chopina, i nade wszystko niezrównany komplet sonat Beethovena – zagranych ot tak, bez udziwnień, krwiście i po chłopsku, zgodnie z nutami i z instynktem.

„Trzeba całkowicie o sobie zapomnieć, by dzieło się przypomniało” –  wyrażał swe schizofreniczne credo Nat, wiecznie na kolanach przed muzyką, królową jego życia. Jest zaiste w jego sztuce owa „pełnia”, o której pisał krytyk, lecz trzeba ją czymś wypełnić. Powiedzmy, że to gwałtowność i czułość, intuicja i pokora, nieśmiałość i buta, szept i grom, wrażliwość arystokraty i rustyczność gestu, powierzonego chłopskiej ręce o nazbyt grubych palcach, dość często – mimo wirtuozowsko-giętkiej techniki i bajecznego legato – trafiających o jeden klawisz za dużo. A czasem wręcz o dwa...

CD2/1 Brahms – Wariacje nt Haendla, fragm. – Nat EMI 3478262

W tym akurat fragmencie brahmsowskich Wariacji na temat z Haendla, zarejestrowanych przez Yves’a Nata w 55 roku, nie ma w nadmiarze przypadkowo wciśniętych klawiszy. Pod względem nutek, spadających pod fortepian, Nat miał zresztą bezkonkurencyjnego rywala imieniem Alfred Cortot. Łączyło ich wiele: wzajemny podziw i wzajemna zazdrość, a nade wszystko miłość do wielkiej muzyki niemieckiej, do esencji Romantyzmu, na którą Francja do tej pory była głucha. Znajduje to zresztą pośredni wyraz w technice: Cortot i Nat, a w ślad za nimi ich uczniowie, wskazali jako pierwsi wyjście z impasu „francuskiej szkoły pianistycznej”, wywodzącej się 17-wiecznych traktatów gry na klawesynie i upierającej się niemal do dzisiaj przy tym, że na fortepianie gra się wyłącznie palcami, młoteczkami wystukującymi wartko swoje perkusyjne credo, i nijak nie powiązanymi z ramieniem, ciężarem, całokształtem ciała, a nawet i duszy...

Nat, jako pedagog i pianista, miał w równie niskim poważaniu technikę, jak Cortot. U obu przebić się trzeba przez gąszcz fałszywych nutek i mimowolnych clusterów, by dotrzeć do artysty. Nad Alfredem Cortot – artystą zapewne obiektywnie większym, poetą na miarę Beaudelaire’a czy Verlaine’a, lecz człowiekiem słabym i nikczemnym, gotowym sprzedać się reżymowi Vichy za medal, uśmiech i efemeryczne poczucie swej ważności – Yves Nat miał tę zapewne przewagę, że nigdy na niczym naprawdę mu nie zależało, poza muzyką.

Może dlatego ukochał sobie Schumanna, geniusza którego kocha wielu pianistów, nie wiedząc dokładnie dlaczego: pewnie dlatego, że to brat-schizofrenik, że jego sztuka balansuje wciąż na granicy geniuszu i szaleństwa. Wedle niektórych świadków (którym inni zaprzeczają) Nat miał ciężkiego hyzia na punkcie Schumanna, do tego stopnia, że swą żonę zwykł nazywać „Klarą”, siebie samego mianując „Robertem”... Inni twierdzą, że to mit, czy raczej forma żartu – aczkolwiek przykleiła się do Nata opinia „specjalisty od Schumanna”.

Reedycja jego nagrań, na 14 kompaktach, znacznie wzbogaca ten wizerunek – choć trudno nie przyznać – słuchając Fantazji C-dur, Karnawału czy choćby fragmentu owych Scen dziecięcych, z paryskiego recitalu w 1953 roku (jedynej bodaj perełki, nie wznowionej w rocznicowym komplecie EMI), że to w Schumannie właśnie Yves Nat znalazł sobie duchowego brata...

CD3/4   Schumann – Sceny dziecięce, fragm. – Nat 
DISQUES MONTAIGNE TCE 8701

Początek cyklu Scen dziecięcych  Schumanna, z paryskiego recitalu w 1953 roku, znaczącego triumfalny powrót Yves’a Nata na estradę, po 17 latach dyskrecji, nieśmiałych prób kompozytorskich i nade wszystko – wspominanej przez wszystkich z łezką w oku pracy pedagogicznej w paryskim Konserwatorium.

Z tej poetycznej stajni wybiegły w świat co najmniej trzy dorodne pegazy, lecz na skrzydłach samej sztuki daleko nie zalecisz: Reine Gianoli, Pierre Sancan czy Jean Martin przejęli od Nata „schumanowskiego bluesa”, lecz prawie nikt już dzisiaj o nich nie pamięta – choć Martin, ostatni z niedobitków, wiedzie wciąż dyskretną wielce karierę, głównie ucząc młodych, a poza tym grając z wielkim czuciem tyleż Schumanna, co Chopina lub zapomnianych jak on sam kompozytorów – np w pięknej antologii mazurków, od Chopina poprzez jego pomniejszych epigonów po Debussy’ego, Skrjabina czy Szymanowskiego...

CD4/13 Szymanowski – Mazurek op.50 nr 3 – J.Martin
ARION ARN 60497

Najpiękniejszy z mazurków Szymanowskiego, a-moll z opusu 50, grał sędziwy już dzisiaj Jean Martin, jeden z owych znakomitych pedagogów i wrażliwych lecz skromnych artystów, którzy czasem starają się coś światu pokazać, lecz których nagrań nigdzie ale to nigdzie nie znajdziesz, chyba że w paryskich antykwariatach czy komisach płytowych, jak świetny butik La Chaumière koło Ogrodu Luksemburskiego, gdzie wasz korespondent zawsze coś wyszpera – albo rzecz jasna w Internecie. To dla melomanów i kolekcjonerów jedyna dziś droga do zbawienia.

Małe księgarnie płytowe niemal wszystkie padły, a w wielkich sieciach supermarketów, nawet „kulturalnych” jak francuski FNAC, rynek narzucił swe brutalne prawa: płytowa nowość, jeśli nie okaże się „chodliwa”, ma tam szanse przeżyć, w najlepszym razie, parę miesięcy. Potem znika z półek, z horyzontu, z katalogów... Ale w sieci, gdy dobrze poszukać – w Amazonie, e-Bayu czy w CDnow, w ich lokalnych filiach, francuskich, japońskich czy islandzkich, w cybermarketach czy na strychu u amatorów – nie ma takiej płyty, której nie dałoby się znaleźć, czasem drogo, czasem za bezcen.

Śledziłem przez letnie miesiące pasjonujący program radia France Musique, poświęcony płytom „nie do zdobycia”, nierzadko legendarnym nagraniom, które wypadły z obiegu z bardzo różnych przyczyn – często z głupoty lub zimnego cynizmu wielkich koncernów, czasami zaś z powodów mniej jeszcze zrozumiałych, jak np tępy upór ich prawowitych właścicieli. Tego ostatniego, czysto subiektywnego przywileju lubi zwłasza nadużywać Krystian Zimerman, młodociany geniusz, który z czasem przerodził się niestety w notariusza. Tuż po triumfie na Konkursie Chopinowskim Zimerman nagrał serię płyt dla Deutsche Gramophon, między innymi dzieła Brahmsa czy Walce Chopina, by po latach zakazać formalnie wszelkiej ich reedycji czy dystrybucji.

Na France Musique, nie przejmując się zakazem, przypomniano garść jego ówczesnych dokonań. Werdykt jest brutalny: Zimerman ma hyzia, skoro nie dopuszcza na rynek płyt nieporównanie lepszych od tego, co dzisiaj nam sprzedaje – na przykład Walców czystych jak łza, nie mających konkurencji – porównywalnych najwyżej z tym, co umiał z nich wycisnąć Lipatti, i bliskich temu, jak Chopina czuł Kapell, lub jak dziś go czuje Blechacz - choć temu ostatniemu brak jeszcze paru lat doświadczeń, paru miłosnych zawodów czy metafizycznych cierpień, by swej wrodzonej naturalności, zgoła oczywistości każdego muzycznego gestu, nadać większą siłę perswazji, uwieść szersze audytorium, słowem – zdobyć się na więcej sex-appealu...

Z tymże wszak ostrożnie: koncerny i media stawiają dziś wyłącznie na „seksowny” towar, wciskają nam muzyczny kit z dużym biustem, zgrabnym udkiem lub tupetem bez granic, odsyłając zwykle z kwitkiem dawnych mistrzów lub talenty nazbyt skromnie kryształowe, by tańczyć pod publiczkę.

Trafiłem przypadkiem na komplet Nokturnów Chopina, którego nikt prawie nie zauważył. Zachwycano się w tym roku nagraniem Polliniego, sam tu zachwalałem jego wyrzeźbione ostrym dłutem, apodyktyczne poematy. Ale wspomniany komplet, nagrany przed czterema laty dla firmy CASCAVELLE przez Aldo Ciccoliniego - sędziwego mędrca, na wpół buddyjskiego mnicha żyjącego z dala od świateł rampy, lekceważącego sobie wszelkie honory - wydał mi się od pierwszej chwili czystym głosem Chopina: księcia nie z tego świata, który wszystko z góry pojął i przetrawił, by przełożyć to na język podszytego melancholią spokoju, gdyż geniusz tylko wie, że – choćby przesłanie było smutne – nic nie może być inaczej... I że to wcale nie tragedia, lecz przeciwnie – rodzaj pocieszenia.. 80-letni Aldo Ciccolini, Nokturn Des-dur opus 27 numer 2 – czyli stan lewitacji, w którym zostawia państwa SR...

CD5/8 Chopin – Nokturn Des op.27/2 – A.Ciccolini  CASCAVELLE

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU