Stefan Rieger
Tekst z 15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 19/02/2010 13:54 TU
Gdy we wrześniu zeszłego roku genialny szef Muzyków z Luwru i Grenoble po raz kolejny dostał kosza i ku ogólnemu zaskoczeniu - gdyż jego kandydatura była z żelazobetonu - dyrektorem paryskiej Opera Comique mianowany został Jérôme Deschamps - teatralny dadaista bliski memu sercu, lecz o muzyce mający blade raczej pojęcie – minister kultury Renaud Donnedieu de Vabres wysłał Minkowskiemu list, w którym wyjaśniał z rozbrajającą hipokryzją, że pokazano mu drzwi jedynie po to, aby „nie szkodzić jego międzynarodowej karierze”.
Prorok we własnym kraju
Innymi słowy, Genius go home! – jak ujmuje kwintesencję współczesnej kultury masowej znakomity filozof Peter Sloterdijk – czy raczej w tym wypadku: genius go abroad! W demokracji temperowanej przez klany, koterie i zawiść – maskowaną przez wazeliniarską filozofię urawniłowki, pod hasłem: wszystko wszystkiemu równe - to, co nazbyt wystaje, staje się obiektem szczególnej nienawiści. Wiadomo nie od dzisiaj, że nikt nie jest prorokiem w swoim kraju. Gdy jednak ma się jednego tylko geniusza (można pomyśleć by naiwnie), to się na niego chucha i dmucha, nosi się go na rękach, stwarza mu się cieplarniane warunki – a nie wykopuje się go za drzwi.
Minkowski nigdy nie ukrywał, że jego największym marzeniem jest kierowanie teatrem lirycznym. Jak ładnie to ujął w jednym z wywiadów, muzyka jest dlań „teatrem ucha”. Każdy jego muzyczny gest jest tej definicji potwierdzeniem. I ci, którzy mieli szczęście (jak niżej podpisany) załapać się w tych dniach na trzecie już wznowienie Platei Rameau w paryskim Palais Garnier – jednego z najbardziej ujmujących spektakli w dziejach operowych inscenizacji – musieli zdać sobie sprawę z niepowetowanej straty, jaką poniósł Paryż, po raz kolejny rezygnując z usług największego z żyjących muzyków...
CD1/23 Rameau – Platée, „Chantez...” – Minkowski
ERATO 2292-45028-2
Nie dysponuję niestety nagraniem „Platei” ze wznowionego w tym roku, paryskiego przedstawienia, które - dzięki niespożytej inwencji reżysera Laurenta Pelly, wirtuozerii śpiewaków, dekoratorów i tancerzy, absolutnej szajbie choreografki Laury Scozzi i natchnionej batucie Minkowskiego – staje się emblematem „spektaklu totalnego” (o czym zresztą mogą się państwo sami przekonać, nabywając DVD zrealizowany podczas poprzedniej reedycji sukcesu, w roku 2002). Ta pierwsza bodaj „komedia liryczna”, pastiszująca z werwą królującą wówczas niepodzielnie antyczną tragedię, którą przemienia w bajkę La Fontaine’a lub zgoła barokowy Muppet Show – jest od ponad 20 lat swoistą wizytówką Marka Minkowskiego.
Nagranie płytowe dla ERATO, którego tu słuchaliśmy, pochodzi jeszcze z 1988 roku. Rolę Platei, żabiej nimfy dającej się nabrać na miłość Jupitera, przejął 11 lat później znakomity Paul Agnew, dzisiaj zaś zastępuje go francuski kontratenor Jean-Paul Fouchécourt, wokalnie być może nie tak doskonały, lecz potrafiący wykreować niezapomnianą, teatralną postać. Gwoździem zaś programu, zarówno w wersji uwiecznionej na DVD, jak i dzisiaj na deskach Palais Garnier, jest tryskająca muzycznym szaleństwem Mireille Delunsch, która w roli nomen omen La Folie, boskiej primadonny wyszydzającej radośnie wszelkie kanony operowe, zdołała przyćmić świetną skądinąd Jennifer Smith, której wyczynami tak się zachwycano, gdy ukazało się to pierwsze, płytowe nagranie...
CD1/11 Rameau – Platée, La Folie/Chór – Smith/Minkowski
Jennifer Smith, chór i Muzycy z Luwru pod batutą Marka Minkowskiego w finale drugiego aktu Platei Rameau – z nagrania dla ERATO, dokonanego przed 18 laty...
Kleiber Baroku
Porównałem na wstępie Minkowskiego z Furtwaenglerem, bogiem pośród dyrygentów, lecz był to zabieg głównie retoryczny, gdyż dzieliło ich niemal wszystko – chodziło mi jedynie o skalę wielkości. Z pewnością lepszym punktem odniesienia byłby Carlos Kleiber, który – gdyby nie był nazbyt nieśmiałym neurotykiem, sterroryzowanym przez autorytet ojca-Komandora i produkującym się w dawkach homeopatycznych – rozstrzygnąłby na parę stuleci kwestię interpretacji wszystkich największych arcydzieł.
Minkowski bowiem, niemal za każdym podejściem – w Platei, Hipolicie i Arycji i zwłaszcza Dardanusie Rameau, w Rezurekcji, Ariodante, Herkulesie czy Giulio Cesare Haendla, w Orfeuszu albo Ifigenii Glucka, w Berliozie czy w Offenbachu – kwestię doraźnie acz definitywnie rozstrzyga, nie dając innym żadnych szans. Próbowałem dociec, na czym to polega, porównując na przykład obiektywnie świetną, królującą dotąd niepodzielnie w dyskografii wersję Giulio Cesare pod batutą Rene Jacobsa z nieco późniejszym nagraniem Minkowskiego. Aria po arii, chór po chórze, interludium po interludium zapada bezlitosny werdykt: z tej samej partytury Minkowski umie wycisnąć trzy razy tyle muzyki, nie przegapiając żadnej okazji, by unaocznić jej potencjalne bogactwo, którego inni nie dostrzegają.
Analiza tego cudu wymagałaby pracy doktorskiej, ale ograniczmy się do jednego spostrzeżenia: tam, gdzie inni grają „równo w gamkach”, tworząc muzyczne cezury jak rzekomo Bóg-kompozytor przykazał, Minkowski z rozmysłem przeciąga frazy – skrzypków, dęciaków, basso continuo – tak aby tonacje wzajem się nakładały i aby z tego ocierania się o siebie gryzących się harmonii rodziło się nieustanne napięcie, niepokój, oczekiwanie na coś, co wciąż jest przed nami i ku czemu pójdziemy nawet na koniec świata: oto triumf pulsującego życia nad martwą skamieliną, muzyki par excellence współczesnej nad pseudo-autentycznością w formalinie...
CD2/9 Rameau – Dardanus, Preludium IV Akt – Minkowski ARCHIV 463 476-2
Preludium do IV aktu Dardanusa, absolutnego arcydzieła Rameau, u którego nikt by nie podejrzewał takich głębi (wobec których Wersal Króla Słońce jest podmiejskim lunaparkiem), gdyby Marc Minkowski nie zainwestował w tę muzykę całej swej osobowości, która to osobowość – w mym odczuciu – nie ma w dodatku nic z szarlatanerii: cały sekret sprowadza się do dwóch z grubsza parametrów: dobre ucho i bezkompromisowość. To oczywiście wystarczy, by zasłużyć sobie na dozgonną nienawiść bliźnich, w większości przygłuchych, a jeśli już słyszących, to najczęściej pozbawionych zasad.
Nic nie wiem o prywatnej moralności Minkowskiego. Podstawowym wszak dla mnie kryterium etycznym – pod tym względem ufam Spinozie – jest stosunek do prawdy. Minkowski jest w tym sensie najlepszym z uczniów Harnoncourta, ojca barokowej rewolucji, który powtarza od dziesięcioleci, że piękno to przypadłość drugorzędna – liczy się najprzód prawda. W praktyce jednak, syn zadaje kłam pesymizmowi ojca, umiejąc po prostu, lepiej od niego, przeprowadzić dowód na piękno domniemanej brzydoty, chwytającej nas za gardło swymi namiętnymi pazurami...
CD2/14 – Rameau – Dardanus, Tercet i chór - Minkowski
Tercet i chór z IV aktu Dardanusa... Nieraz ulegałem przelotnym stanom euforii, lecz dopiero Minkowski nadał im znamię trwałości. Każdemu zresztą, jak mniemam, kto ma ucho i minimum wrażliwości, wystarczy jeden żywy koncert, by docenić siłę rażenia potężnej osobowości.
Winnie the Pooh
Co do Minkowskiego nie sposób się pomylić: gdy raz ktoś ujrzy tego tańczącego Kubusia Puchatka, zrobionego nie z pluszu lecz z muzyki, jak wznieca i gasi pożary, jak miłośnie głaszcze i smaga biczem, jak dosłownie rzeźbi rękami dźwięk – ten od pierwszej chwili nabiera absolutnej pewności, że wszystko tu jest autentyczne i prawdziwe, że ów czarodziej każdym gestem wiedzie nas do serca muzyki. Mówiłem już kiedyś, że patrząc na tego tańczącego misia, właściwie można „wyłączyć dźwięk” i z jego ruchów wyczytać całą interpretację, w najdrobniejszych szczegółach: orkiestra i głosy są przedłużeniem jego palców, dźwiękową materializacją owej pantomimy.
Minkowski należy do tych dyrygentów – jak Toscanini czy Furtwaengler - których poznajemy po dwóch taktach i czterech machnięciach pałeczką. Zacytuję Piotra Kamińskiego, który mówił tu nie bez racji, że z wielkim Arturo łączy go nie tylko piekielny temperament, ale i „nadzwyczajne poczucie dramatycznego czasu, i dbałość o szczegóły instrumentacji, które niosą w sobie nie tylko wartości kolorystyczne, ale i psychologiczne”. Jak u Toscaniniego, żywe, frenetyczne często tempa i bezustanne jakby rozwirowanie, w połączeniu z precyzją gestu – stwarzają wrażenie, że wszystko tu jest urgens, pilne i konieczne, jakby każde pociągnięcie smyka było kwestią życia i śmierci...
CD3/20 Rameau – Platée, Tempête - Minkowski
Burza z pierwszego aktu Platei Rameau, Muzycy z Luwru pod batutą Marka Minkowskiego...
Porównanie z Toscaninim jest niewątpliwie trafne, ale u Marka jest dla mnie coś bardziej kociego, stąd natychmiastowe skojarzenie z Carlosem Kleiberem. Minkowski mówi, że „jest zakochany w ludzkich głosach” i zaiste widzi się i słyszy, jak miłośnie je dopieszcza, eksponuje, modeluje, wyciskając nawet z przeciętnych solistów takie cuda, jakich sami u siebie nie podejrzewali. Nic też dziwnego, że – podobnie jak do Kleibera – lecą doń drzwiami i oknami najlepsi z dzisiejszych śpiewaków, a już szczególnie śpiewaczek, wiedzących doskonale, że u jego boku – w niejednej kreacji - wybiją się na nieśmiertelność: Anne Sofie von Otter i Natalie Dessay, Mireille Delunch i Annick Massis, Lynne Dawson i Jennifer Smith, i last but not least, Magdalena Kożena, zniewalająca słowiańska madonna...
CD /17 Rameau – Dardanus, Air du Songe – Kożena/Minkowski
Magdalena Kożena w Arii Snu z IV aktu Dardanusa Rameau, pod batutą Minkowskiego...
Nie przebolejemy nigdy tego, że Carlos Kleiber nie zostawił nam jednej choćby opery Mozarta. Obyśmy nie stracili dziś kolejnej szansy na ideał, jest bowiem skandaliczne, że nawet w Roku Mozartowskim – producenci i dyrektorzy nie decydują się powierzyć największych arcydzieł jedynemu dziś muzykowi, zdolnemu je uskrzydlić. Nie tylko zresztą we wrogim mu Paryżu – nawet w Salzburgu, podczas przewidzianej tego lata pełnej retrospektywy mozartowskich oper, Minkowskiemu zaoferowano łaskawie ... Mitrydate, wydając Cosi, Figaro czy Don Giovanniego w ręce takich sobie różnych. No cóż, talent tylko szkodzi, geniusz zawadza – za trudny, zbyt wymagający, same z nim komplikacje...
Nie mogę niestety przedstawić państwu koronnego argumentu na to, że Minkowski jest największy – gdyż z prywatnego nagrania Wesela Figara na festiwalu w Aix-en-Provence, czy też Idomenea z opery w Antwerpii nie wolno mi tu puścić ani nutki. Muszą mi państwo uwierzyć na słowo. Tylko geniusz jest w stanie ukazać nowe całkiem oblicze celebrowanych od stuleci, absolutnych arcydzieł, wydobyć z nich tyle ukrytych dotąd bogactw, rozpalić do białości śpiewaków – nawet i z pozoru drugorzędnych...
Dajcie Minkowskiemu Mozarta! Pozbawianie nas tego to sadyzm i zbrodnia przeciw sztuce. Na razie będziemy mieli jego pierwszą mozartowską płytę, lada moment, ale „tylko” z dwoma ostatnimi symfoniami. Dobre i to. A z braku Mozarta – pocieszmy się na koniec Haendlem. Finałowy chór z Ariodante pod dyrekcją Marka Minkowskiego.
CD4/25 Haendel – Ariodante, finał – Minkowski
ARCHIV 457 271-2
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU