Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2006-02-18 Praca od podstaw: La Folle Journée, ród Casadesus

 Stefan Rieger

Tekst z  15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 15:44 TU

Muzyczna praca od podstaw: La Folle Journée, 30-lecie Orkiestry Narodowej z Lille, muzyczna dynastia Casadesus - polski ugór muzyczny, debata o muzyce współczesnej...

FJ Barok - dynastia Casadesus

15/02/2010

Podczas ostatnich, Szalonych Dni Muzyki w Nantes, poświęconych „Harmonii narodów” w epoce Baroku – 112 tysięcy biletów sprzedanych na 240 koncertów, plus 43 tysiące w dwunastu miastach regionu – spotkałem się z jednym z patronów tej niezwykłej imprezy, którą stworzył René Martin - przewodniczącym socjalistycznej grupy we francuskim parlamencie, Jean-Marc Ayrault, który jako mer Nantes jest od początku głównym sponsorem i politycznym opiekunem festiwalu. I wziąłem go pod włos prowokacyjnym nieco pytaniem, a mianowicie – czy jako politykowi, a zwłaszcza człowiekowi lewicy, nie przeszkadza mu spać spokojnie istnienie tak zatrważającej „przepaści cywilizacyjnej” między owym „cudem nad Loarą”, jakim jest La Folle Journée w centrum miasta, a absolutną nędzą kulturalną, jaką unaoczniły niedawne zamieszki na przedmieściach, także wokół Nantes.

Jean-Marc Ayrault:

         Nie ma przepaści, a w każdym razie można starać się ją zasypać, dzięki pracy od podstaw i konsekwentnej, spójnej polityce. Nawet jeśli ów centralizowany moloch, jakim jest Edukacja Narodowa, traktuje po macoszemu edukację artystyczną, poszczególne miasta i regiony mają swój margines swobody, pozwalający im przerzucić więcej sił na ów front walki o jakość ducha, o rozbudzenie twórczych aspiracji wśród najmłodszych – także na obszarach kulturalnego upośledzenia, jakim najczęściej są przedmieścia. Ayrault podkreśla, że – podobnie jak co roku – i tym razem przyprowadzono do Miasteczka Kongresowego, na koncerty muzyki klasycznej, dobre pięć tysięcy małych dzieci z okolicznych szkół, przy czym nie polegało to na wrzuceniu nie umiejących pływać, ot tak, do głębokiej wody, gdyż ów udział w koncercie – a dla większości to premiera – poprzedza zawsze faza przygotowań: Rene Martin powierza co roku muzykologom i reżyserom misję stworzenia spektaklu, ilustrującego temat Szalonych Dni, z którym objeżdżają oni szkoły, a nauczyciele dorzucają swoje trzy grosze. Chodzi o to, by dać szansę wszystkim dzieciom, także i tym, które startują z największym handicapem.

CD1/10 Bach – Kantata 106, Chór – Ricercar Consort
MIRARE MIR 002

Chór ze 106 Kantaty Bacha, zwanej „Actus Tragicus”, w wykonaniu solistów i Ricercar Consort pod dyrekcją Philippe’a Pierlot – słyszeliśmy ją właśnie w tej interpretacji w Nantes, a nagranie pochodzi z pięknej płyty wydanej przez MIRARE...

Mer Nantes Jean-Marc Ayrault, jako rasowy polityk, odmalowuje pewnie w zbyt różowych barwach problem „wypadnięcia z kultury”, który przybiera dramatyczne formy, niemniej to, co z jego poparciem, finansowym i moralnym, dzieje się w Regionie nad Loarą, jest dobitnym argumentem na rzecz tezy, że z odrobiną woli i zaangażowania – nawet kulturalną czy muzyczną pustynię da się zazielenić.

Polska pustynia Gobi

I w Polsce nad tym właśnie decydenci, a także twórcy i luminarze kultury, winni w pierwszym rzędzie medytować, zamiast urządzać debaty – jak ostatnio w telewizji Kultura – „czy muzyka współczesna ma dziś publiczność?”. Zaproszony przez telefon do dyskusji, zdążyłem tylko powiedzieć, że ta muzyka – choć może być pasjonującą, intelektualną przygodą dla wtajemniczonych i wielce ekscytującym „happeningiem”, gdy na żywo odkrywamy nowe brzmienia i nieznane dotąd sposoby maltretowania tradycyjnych instrumentów – jest w dużej mierze muzyką „jednorazowego użytku”, której nikt prawie nie kupuje, nie słucha lub nie ma ochoty usłyszeć powtórnie. Nie zdążyłem już wyjaśnić, że – moim zdaniem – łączy się to z „zerwaniem ciągłości” w XX wieku, czyli z jedynym powszechnie zrozumiałym i emocjonalnie przyswojonym kodem, jakim stał się system tonalny – czego zlekceważenie skazało tę muzykę na utratę słuchacza, który przeniósł swe uczucia na muzykę mniej uczoną – jazz, pop, rock, piosenka – powielającą w nieskończoność zużyte lecz wiecznie skuteczne schematy „psychologii tonalnej” z początków XIX wieku, czyli z grubsza harmonikę Schuberta, Mendelssohna czy Chopina.

Nic na to nie poradzę: w tej efemerycznej acz najważniejszej ze sztuk, jaką jest muzyka, jedynym probierzem jest słuchacz. Muzyka żyje w słuchaczu i dzięki niemu – poza tym jej nie ma: ani idea w głowie twórcy, ani jej zapis na pięciolinii – nie są jeszcze muzyką. Konieczny jest drugi element relacji – czyli odbiorca, ewentualnie jeszcze pośrednictwo trzeciego – czyli wykonawcy – jeśli kompozytor, jak to drzewiej bywało, nie jest sam odtwórcą własnych utworów. Twórcy wolą wszak uprawiać solipsyzm, tworzyć fascynujące kreacje dźwiękowe, eksplorować nieznane światy, epatować oryginalnym językiem – nie chcąc przyjąć do wiadomości faktu, że dla olbrzymiej większości słuchaczy (poza być może garścią najmniej wykształconych, najbardziej muzycznie „dziewiczych”, czyli nie słyszących nawet różnicy między dur-moll, konsonansem a dysonansem, toniką a zwiększoną septymą) – są to języki najzupełniej obce, nie budzące żadnych emocjonalnych skojarzeń.

Ale nie o to chodzi: dla mnie tego rodzaju dyskusja o muzyce współczesnej to podejrzane alibi i listek figowy, jakim tzw środowisko stara się zasłonić swe żałosne wyobcowanie i elitarną nagość swego przyrodzenia. To bowiem nie jest żaden problem: każda twórczość jest dobra, nawet solipsyzm, sztuka dla sztuki, umiłowanie własnego pępka. Każdy, kto z pasją i przekonaniem struga własny patyczek, choćby był krzywy i bezużyteczny, wygrywa w grze o własne życie. Lecz w muzyce nie całkiem lub wcale: tak naprawdę – jako najbardziej pierwotny przejaw magii, jaki znamy (zapewne wywodzący się jeszcze z kultur zwierzęcych) – muzyka istnieje dopiero wtedy, gdy słuchaczowi wyciska z oka łzę i gdy w załzawionym oku sąsiada znajduje on potwierdzenie hipotezy, że być może uczestniczy w jakimś międzyludzkim, jeśli nie kosmicznym misterium...

CD2/2 Berlioz – Symfonia fantastyczna, Bal – ONL/Casadesus HMA 195052
Koniec walca czyli Balu z Symfonii fantastycznej Berlioza w wykonaniu Orkiestry Narodowej z Lille pod dyrekcją Jean-Claude’a Casadesus.

Z muzyką pod strzechy

Syn, wnuczek, prawnuczek, tata, wujek, stryjek, dziadek i pradziadek największego zapewne z muzycznych rodów we Francji postanowił dowieść, jak René Martin w krainie nad Loarą, że każdą pustynię da się się zazielenić. Ich strategie się różnią (gdyż jeden jest menadżerem, a drugi dyrygentem), lecz idealistyczne motywacje są podobne – i rezultaty równie przekonujące. 3 stycznia tego roku Orkiestra Narodowa z Lille obchodziła swe trzydziestolecie.

Jean-Claude Casadesus opowiada, że gdy w 1975 roku osiedlił się na północy Francji, w regionie silnie zaludnionym nota bene przez starą polską emigrację, nie było tam żadnych symfonicznych tradycji. Młody dyrygent znalazł tam jedynie około trzydziestu bezrobotnych muzyków. Trzeba było ich przekonać, że lepiej grać, niż pobierać zasiłki za frustrującą bezczynność. Nade wszystko zaś trzeba było nakłonić lokalne władze do zaangażowania się w przygodę, której sens w dużej mierze im się wymykał. Wystarczyło wszak kilka, nietuzinkowych przedsięwzięć, aby je przekonać. Pierwsze tabu przełamano w 1983 roku, gdy orkiestra z Lille ruszyła na podbój robotniczej twierdzy w zakładach Renault w Douai z IX Symfonią Beethovena: najprzód klasa robotnicza okazała muzykom najwyższą nieufność – w stylu „czego tu szukają darmozjady i lekkoduchy, żyjące na nasz koszt” – lecz wystarczyły dwie-trzy próby, by uświadomić profanom, że nie ma zapewne trudniejszego rzemiosła, niż muzykowanie.

Kiedy zaczynaliśmy w Lille, opowiada Casadesus, było nas z reguły więcej na estradzie, niż ludzi na sali. Dzisiaj mamy pięć tysięcy stałych abonentów. Daliśmy w ciągu trzydziestu lat trzy tysiące koncertów w 250 miastach na północy Francji – i nierzadko w miejscach, gdzie o muzyce zwanej poważną nikt dotąd nie słyszał – na przykład w podmiejskich, imigranckich ghettach, w więzieniach, albo w warsztatach stolarskich. Każdego roku około 15 tysięcy dzieci przychodzi na organizowane przez nas koncerty lub muzyczne spektakle, w których w jakiś sposób czynnie uczestniczą. Szczególnie zaś płodna jest formuła, polegająca na współuczestniczeniu dzieci w próbach orkiestry: trudno o lepszy sposób na dowiedzenie im skuteczności pedagogiki, opartej na „uczeniu się na błędach”, którą szkoła, z coraz mniejszym przekonaniem, próbuje im narzucić. Muzyka uczy je tego, jak się poprawić i wzbić się wyżej. Jest jednocześnie szkołą życia: jej język wymaga poszanowania pewnych wartości, co zwłaszcza dla dzieci, pozbawionych wszelkiej busoli, może być bezcennym źródłem orientacji.

Jean-Claude Casadesus doradza jeszcze politykom, z których większość muzykę ma dziś w nosie – aby każdy z nich, choćby ucho miał drewniane, zafundował sobie staż na czele orkiestry, choćby dla zabawy. Przekonałby się wówczas, że im mniej się mówi, tym lepiej – i że wszystko, co się mówi, może być użyte przeciwko nam, zwłaszcza jeśli rzucamy słowa na wiatr i nie dotrzymujemy obietnic. To szkoła „jazdy konnej”: liczy się wyłącznie kompetencja, której trzeba dowieść na każdym kroku: w przeciwnym razie koń, gdy tylko wyczuje lipę, natychmiast zrzuca was z siodła...

CD3/2  Szostakowicz – I Symfonia, Scherzo – Pires/ONL 

Koniec Scherzo z Pierwszej Symfonii f-moll Dymitra Szostakowicza, z zaskakującą partią fortepianu – w wykonaniu Marii Joao-Pires i Orkiestry Narodowej z Lille pod batutą Jean-Claude’a Casadesus. Nawiasem mówiąc, warto raz jeszcze na marginesie przypomnieć, że nie fetujemy w tym roku wyłącznie Mozarta – lecz również stulecie urodzin Szostakowicza...

Dynastia Casadesus

Jean-Claude Casadesus – młodzieniec, który obchodził w zeszłym roku swe 70-lecie - wywodzi się (jak już wspomniałem) z wielkiego muzycznego, czy szerzej: artystycznego rodu o licznych rozgałęzieniach – przypominającego rodzinę Bachów albo Couperinów. Założycielem dynastii był Luis Casadesus, z pochodzenia Katalończyk – muzyk-amator, grający na paru instrumentach. Potem, drzewo genealogiczne jest imponujące: sami kompozytorzy, muzycy, aktorzy, poeci, malarze... Kompozytorem był dziadek dyrygenta z Lille, Henri, jeden z dziewięciorga dzieci Luisa, które wszystkie zostały muzykami: już w pierwszych latach XX wieku był on inicjatorem „barokowej rewolucji” avant la lettre i zabawiał się pastiszowaniem Vivaldiego. Inny z dziadków, Francis, także kompozytor, założył Konserwatorium Amerykańskie w Fontainebleau, w którym uczył fortepianu – zanim w czasie okupacji przeniósł się wraz z nim do Princeton w USA – wuj Jean-Claude’a, Robert Casadesus, także kompozytor, a nade wszystko jeden z nielicznych francuskich pianistów, którzy zdobyli wielką sławę zagranicą nawet poza rodzimym repertuarem: niejeden z nas odkrywał zapewne koncerty Mozarta w jego właśnie wykonaniu z orkiestrą z Cleveland pod batutą George’a Szella. Żona Roberta, Gaby – podobnie jak on wychowanka Louisa Diémera, jednego z uczniów Liszta – często razem z nim koncertowała. Później przyłączał się do nich czasem ich syn Jean, także pianista, który niestety zginął dość młodo w wypadku samochodowym.

Rodowe tradycje nadal są kultywowane. Matka Jean-Claude’a, Gisèle, była wielce cenioną aktorką w La Comédie Française, ojcec także był aktorem, brat Dominique jest kompozytorem, siostra Martine aktorką, a inna siostra Beatrice malarką i rzeźbiarką, laureatką Prix de Rome; jego córka Caroline – śpiewaczka – uprawia ostatnio cross-over ze swym mężem, sławnym skrzypkiem jazzowym Didierem Lockwoodem, najmłodszy syn jest perkusistą i aktorem, a spośród wnuczków jeden jest pianistą, a drugi trębaczem – obaj zresztą zagrali dziadkowi na siedemdziesiąte urodziny, 7 grudnia, podczas uroczystego koncertu w Lille, na którym Vadim Riepin grał koncert skrzypcowy Szostakowicza i na koniec jeszcze utwór, skomponowany przezeń specjalnie w prezencie urodzinowym.

Na zakończenie tego rodzinnego portretu oddajmy jeszcze hołd – gdyż w Roku Mozartowskim z pewnością to mu się należy – wujowi dyrygenta, Robertowi Casadesus. Ucieleśniał on to, co najlepsze we francuskiej szkole pianistycznej: klarowność, lekkość, świetna technika palcowa, żywość rytmu i elegancja. Za nagrywaniem płyt raczej nie przepadał, choć zarejestrował swego czasu, jako pierwszy, komplet dzieł Ravela. Był „zwierzęciem estradowym”- podobno dał podczas swego życia ponad trzy tysiące koncertów! Firma SONY wydała parę lat temu nagrania z dwóch jego recitali w sali Concergebouw w Amsterdamie, w latach 60.. Posłuchajmy zatem Roberta Casadesus, który zmarł w 1972 roku, właśnie w Mozarcie: oto słynna Fantazja d-moll, swego rodzaju „mini-opera”, blisko spokrewniona z Don Giovannim.

CD4/1 Mozart – Fantazja d KV397 – R.Casadesus   SSK 06766

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU