Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2005-12-03 Przed Rokiem Mozarta – śmierć Giuliniego

 Stefan Rieger

Tekst z  15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 16:06 TU

Wstęp do Roku Mozartowskiego: komplet Brilliant Classics – C.Zacharias – H.Hahn/R.Podger – pożegnanie Giuliniego...

„27 stycznia 1756 roku, anioł przyszedł na świat... Żadna inna istota nie przysłużyła się bardziej idei Boga. Jego dzieło i jego los wydają się cudem znacznie bardziej przekonywującym, niż większość tych, na jakie powołuje się Kościół. Bernadette (Soubirou) słyszała głosy z Niebios, Mozart był władny dać je nam usłyszeć” – pisał przed laty Sacha Guitry, we wstępie do programu swej sztuki „Mozart”. Sławny cynik i prześmiewca przyzywający Boga, padający na kolana przed boskim Amadeuszem?! Nie takie cuda się zdarzały.

Komplet Mozarta

Zaskakujący i poruszający tekst, z którego wyjąłem fragment, znalazł się pośród wielu innych ciekawostek w specjalnym numerze miesięcznika LE MONDE DE LA MUSIQUE, poświęconym nadchodzącej, 250 rocznicy narodzin Mozarta. Będą fajerwerki, ale już mamy tego przedsmak. Z najcięższej armaty wypaliła holenderska firma BRILLIANT CLASSICS, która już w październiku puściła w obieg komplet dzieł Mozarta, na 170 kompaktach, za absolutnie niepoważną cenę niespełna stu euro (w Amazonie można wręcz go nabyć za 87 euro): innymi słowy – circa 50 centów za płytę!... Idzie to jak burza: tylko we Francji rozeszło się już ponad 10 tysięcy kompletów i producent nie nadąża z dostawami.

Za taką cenę - każdy sobie powie - ten komplet musi być niepoważny. Wcale niekoniecznie i nie wiem, czy warto się szarpnąć na sześć razy droższy komplet PHILIPSA, z czasu poprzedniego Roku Mozartowskiego, który wkrótce przypuszczalnie zostanie wznowiony. Pieter Van Winckel, bardzo sprytny dyrektor artystyczny BRILLIANTA – który raz po raz rzuca na rynek dorodne cegiełki z półdarmowymi nagraniami wysokiej klasy – obleciał rozliczne, niezależne firmy, mające problem z upłynnieniem swoich katalogów i wykupił za bezcen szereg licencji na, jeśli nie najlepsze w dyskografii, to jedne z najbardziej zacnych nagrań.

Mamy zatem bardzo przyzwoite wykonania największych oper, pod batutą Kuijkena i Mackerrasa, czy wczesnych oper pod dyrekcją Cambrelinga; tu i tam pojawiają się Colin Davis, Teresa Berganza, Barbara Hendricks czy Sandrine Piau; w kwintetach błyszczy kwartet Orlando ; muzykę sakralną wziął w swoje ręce zdolny uczeń Friedera Berniusa ze Stuttgartu, Nicol Matt, który zachwycił nas niedawno temu kompletem dzieł chóralnych Mendelssohna ; mamy wreszcie świeży całkiem komplet symfonii na instrumentach dawnych pod dyrekcją Jaapa ter Lindena z Amsterdamu... Czego nie udało się wyciągnąć z katalogów – zostało tanim kosztem nagrane, na przykład wszystkie niemal arie koncertowe, a także komplet utworów fortepianowych, które Pieter Van Winckel powierzył Klarze Wurtz. Jeszcze jej nie słyszałem, obawiam się jednak, że nie zastąpi mi chyba – dajmy na to – Chrystiana Zachariasa...

CD1/5 Mozart – Petite Gigue KV 574 - Zacharias MDG340 1120-2

Mała Gigue G-dur pod palcami Christiana Zachariasa, którego omalże komplet sonat i koncertów Mozarta dostępny jest (przynajmniej taką mam nadzieję) po całkiem śmiesznej cenie w ekonomicznej serii EMI, gorąco polecam...

Sekret Mozarta

Geniusz Mozarta, co zrozumiałe, w dużej mierze wymykał się jego współczesnym. Trudno się temu dziwić, skoro do dzisiaj, prawdę mówiąc, nikt tak naprawdę nie zrozumiał jak to jest zmajstrowane: na czym polega ów cud równowagi? To trochę tak, jak z pełną teorią względności, wymarzoną przez Einsteina, któremu jednak się nie udało (jak i nikomu po nim) sprząc grawitacji z pozostałymi trzema siłami, rządzącymi Kosmosem. Mozart robi to jakby od niechcenia, w każdym swoim geście, lecz nie ujawnia sekretu.

Dyrygent Christopher Hogwood mówił, że woli Haydna od Mozarta, gdyż Haydn ma coś z owych telewizyjnych poradników dla kucharek: pokazuje wszystkie składniki i pichci na naszych oczach – podczas gdy Mozart pichci skrycie i gdy wychodzi z kuchni, wszystko jest już gotowe... Pewnie też dlatego kompozytorzy współcześni uwielbiają zazwyczaj Haydna, za jego niespożytą inwencję (i któżby go za to nie uwielbiał), a Mozart mniej ich interesuje, gdyż mało co tam można podpatrzeć. Zachciewa im się podpatrywania cudów...

W każdym razie – by wrócić do współczesnych Mozartowi słuchaczy – wiele im umykało, raziły ich „komplikacje” czy „prowokacje”, lecz pod jednym względem relacje są jednobrzmiące: Wolfgang Amadeusz, człek nikczemnej postury, brzydki raczej niż piękny, często sfrustrowany i zgnębiony, wiecznie przepracowany – z chwilą, gdy siadał do fortepianu, ulegał metamorfozie – tryskał spontanicznością, wolnością i pogodą ducha.

Pewnie dlatego, gdy wysłuchałem przed dwoma laty w Nantes kilku koncertów fortepianowych dyrygowanych od fortepianu przez Zachariasa, poleciałem do niego, by mu powiedzieć, że „Mozart zmartwychwstał”. Zacharias mówił kiedyś, że Mozart jest jak lustro: „Czujemy się przed nim zupełnie nadzy. Nie da się niczego ukryć ani niczego dodać. Słychać najmniejsze rubato, zdradza nas najdrobniejszy afektowany gest. Mozart wymaga czystości i opiera się modom”.

Nawiasem mówiąc, pianistka i pedagog, Marie-Françoise Bucquet, znalazła w jednym listów Mozarta zdanie, które wziąć by można za dosłowny cytat z wypowiedzi Chopina: „Nawet jeśli trzymam rytm, moja prawa ręka gra w tempie rubato, jedynie lewa nigdy nie popuszcza”. Toczka w toczkę chopinowska koncepcja rubato, czyli rytmicznej licenzia poetica, którą najładniej ujął Liszt: drzewo stoi niewzruszenie, jedynie liście drżą...

Lecz nawet i to wiedząc, nie wiemy jeszcze nic. Mozart, jak ładnie pisze Patrick Szersnovicz w LE MONDE DE LA MUSIQUE, „dosięga tego, co w nas samych wymyka się językowi, co ma klucz do owych zakamarków duszy, gdzie bratają się sprzeczności, gdzie radość jest zarazem bólem, a śmiech odmianą płaczu”. Ach, święta Ambiwalencjo, patronko świadomości trzeźwej i dojrzałej! Skąd mu to się wzięło, temu „wiecznemu dziecku”, Cherubinkowi który zmarł, zanim na pozór dojrzał? Nie wiem: z Nieba, z Kosmosu, z przypadku – wszystko jedno.

Okazuje się niemniej po raz nie wiem który, że Mozart – choć nutek jest trzy razy mniej – może być znacznie trudniejszy do grania, niż Bach. Chciałoby się powiedzieć: tożto przejrzyste, jak kryształowa woda – wystarczy grać nutki, ot tak, z największą prostotą. Otóż nie wystarczy. Pod kryształową wodą bowiem, na dnie duszy, czają się demony. Nie należy ich broń Boże pokazywać palcem, lecz należy dać odczuć, że się o nich wie. Otóż moja ukochana Hillary Hahn, która jako szesnastolatka umiała z karkołomnych sonat Bacha wycisnąć niemal wszystko, nokautując większość zasłużonych dziadków, wobec tych trzech nutek na krzyż, w sonatach Mozarta nagranych dla SONY, wydaje się, jeśli nie bezradna, to w każdym razie wdzięcznie banalna...

CD2/4 Mozart – Sonata KV 301, fragm. – H.Hahn/N.Zhu
SONY 477 5572

Początek Sonaty G-dur, KV 301, w wykonaniu Hillary Hahn, której towarzyszy przy fortepianie – rzetelnie, lecz bez polotu – jej stała partnerka, Natalie Zhu. Tak się złożyło, że ukazał się jednocześnie drugi tom z serii sonat, nagrywanych dla CHANNEL CLASSICS przez Rachel Podger i Gary Coopera. Można ewentualnie nie przepadać za jędrną, z lekka kwaskowatą barwą barokowych skrzypiec, lecz trudno nie przyznać, że więcej w tym życia i że fortepiano Coopera bliższe jest temu, co mówiłem o Mozartowskiej wolności i radości muzykowania...

CD3/1  Mozart – Sonata KV 301, fragm. – R.Podger/G.Cooper CHANNEL CLASSICS CCSSA22805

Tenże sam początek Sonaty G-dur, nieco wydłużony, w wykonaniu Rachel Podger i Gary Coopera... Nie chcę wszak być niesprawiedliwy wobec Hillary Hahn, elfa w stanie nieważkości, który teoretycznie stworzony jest dla Mozarta i choć może jeszcze nie wie, że pod taflą krystalicznej wody kryją się w tej muzyce demony ambiwalencji – jak mało kto umie oddać jej czystość i oczywistą grację, jak w finale Sonaty A-dur.

CD2/10 Mozart – Sonata KV 526, Finał – H.Hahn/N.Zhu
SONY 477 5572        
Fragment finałowego Presto z ostatniej sonaty skrzypcowej Mozarta w wykonaniu Hillary Hahn i Natalie Zhu przy fortepianie...

Gdyby spytać o ulubiony instrument Mozarta, padło by zapewne wiele fałszywych odpowiedzi. Flet? Nie cierpiał fletu. Skrzypce? Owszem, w bandzie, ale raczej nie solo. Wiolonczela wcale, a szkoda. Fortepian jako demiurg i ersatz orkiestry, by nie rzec opery – oczywiście. Lecz zapewne Mozart wielbił najbardziej melancholijny acz pełen tkliwej konsystencji klarnet, troszkę groteskowy w swej podszytej rubasznością powadze fagot (instrument Minkowskiego, Kubusia Puchatka barokowej epopei), a nade wszystko altówkę, wzgardzaną przez wszystkich altówkę, na której grywał najchętniej z przyjaciółmi, z Haydnem et consortes, gdyż wiedział dobrze, że tam jest środek muzyki, pozwalający zawiadywać tym, co dzieje się na prawo i na lewo, na dole i na górze. Być stale w centrum, wszystko kontrolować, żonglować nutami wirującymi wokół osi.

Bye bye Giulini

Wszystko to zaś pretekst, by oddać hołd, z haniebnym opóźnieniem, maestro Giuliniemu, który opuścił nas 14 czerwca tego roku, przeżywszy 91 lat. Carlo Maria Giulini zaczął właśnie jako altowiolista i to zapewne sprawiło, że później – jako dyrygent – ukochał sobie medium i muzyczną filozofię złotego środka, którą złośliwi nazywają „akademizmem”, neutralni „klasycyzmem”, a życzliwi niezwykłym zmysłem równowagi. Być może jest u Giuliniego, postaci tchnącej szlachetnością i muzyczną uczciwością, zbyt wiele „statycznej hieratyczności”, a za mało pulsującego życia. Lecz mimo wszystko, w jego legendarnym nagraniu Don Giovanniego z 1959 roku – niedoskonałym i nieprześcignionym – życie pulsuje jak nigdy, wyciekając jednocześnie wszystkimi szczelinami z gmachu wiecznie wznoszonej, lecz nigdy nieosiągalnej doskonałości.

Sam Mozart zresztą wycieka: gdybym miał zachować jeden „obraz” z jego muzyki, zachowałbym ów moment, gdy – odesławszy Don Juana do Piekła i zostawiając wszystkich protagonistów z tym pasztetem, wobec którego mogą tylko wyśpiewać bez przekonania pocieszający, podszyty fałszem moralitet – odchodzi sobie beztrosko, machając laseczką, jak Charlie Chaplin na końcu „Dzisiejszych czasów”. Giulini, Philharmonia i soliści, finał Don Giovanniego – ostatniego arcydzieła w dziejach muzyki Zachodu, jak twierdził Hermann Hesse

CD4/15  Mozart – Don Giovanni, Finał – Giulini  

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU