Stefan Rieger
Tekst z 15/02/2010 Ostatnia aktualizacja 15/02/2010 17:42 TU
Więcej dziś chyba muzycznej Polski we Francji, niż w samej Polsce, skąd właśnie wracam zgnębiony stanem pogłębiającej się, muzycznej zapaści. W Krakowie – pustynia: Festiwal Beethovenowski uciekł do Warszawy, Festiwal Muzyki Dawnej zszedł na psy, nie wykluwa się nic nowego, pięknych starych murów nikt nie chce natchnąć duchem barokowego fermentu, w kościołach – miast chórów i organów – co najwyżej religijne disco-polo...
Czy w innych miastach dzieje się wiele lepiej? Mam wątpliwości, sądząc choćby po medialnych echach, po stanie rynku płytowego i prasy muzycznej, praktycznie nieistniejącej. Jeśli nie liczyć środowiskowego dazibao, jakim jest nieśmiertelny RUCH MUZYCZNY, pozostałe dwa chude pisemka, które jeszcze nie padły, przerażają swą siermiężnością i prowincjonalizmem. Ot, wywiadzik z artystą, jakiś portret i eseik, plus kilka recenzji najzupełniej przypadkowych płyt – jedno arcydzieło i trzy kosmiczne bzdety – wszystkie zaś z grubsza na jedno kopyto, w stylu "perfekcyjne wykonanie i pełna wyrazu ekspresja". A czemu nie "pełen wyrazu wyraz"?
Mój Boże, kraj europejski, 40 milionów mieszkańców, w genach Chopin i Szymanowski!... I wszyscy już chyba głusi. Wracam do Francji, też przygłuchej i niewiele bardziej ludnej. Otwieram DIAPASON – 180 stron, ponad 160 płyt zrecenzowanych kompetentnymi, wirtuozowskimi piórami, kilkadziesiąt stron poważnych esejów i analiz. Równie pokaźne miesięczniki są jeszcze dwa: LE MONDE DE LA MUSIQUE i CLASSICA. A nie wspominam o pismach specjalistycznych, poświęconych operze, muzyce dawnej, pianistyce... A tysiąc festiwali, siedem tysięcy amatorskich chórów, codzień kilkadziesiąt koncertów?...
Francja bardzo była w tyle, lecz przed 10 czy 20 laty nagle się przebudziła. Poza estetyczną kuracją wstrząsową, jaką był film "Wszystkie poranki świata", niemała w tym zasługa tutejszego systemu muzycznej edukacji, który ma tyleż zalet, co wad. Zalety są takie mianowicie, że masowo kształci on amatorów: zawodowcy to minimalny procent uczniów konserwatoriów. Odbija się to może na jakości i metody są wielce dyskusyjne (wyłączając teorię i solfeż, na najwyższym poziomie), ale po części kompensuje to właśnie masowość, gdyż powstaje nie tylko armia domorosłych muzykantów – wyrasta młode pokolenie melomanów, zdolnych coś usłyszeć, pójść na koncert, kupić płytę, przeczytać artykuł o muzyce...
Polskie szkolnictwo muzyczne, nastawione wyłącznie na profesjonalizm, produkuje garść wielkich talentów, przemieniając resztę kraju w muzyczny ugór. Nikomu nie chce się "wyjść do ludu", bo to źle się kojarzy. Zapomniano już, że "pracy od podstaw" nie wymyślili komuniści, lecz Żeromski z Prusem, a znicz poniosła dalej międzywojenna, postępowa inteligencja. Fenomenem ostatniego roku był we Francji film "Les Choristes", który obejrzało już dobrze ponad osiem milionów widzów. Widziałem, że wszedł ostatnio na ekrany polskich kin, pod tytułem "Pan od muzyki". Istna prowokacja, na polskiej pustyni. Nie zachęcam państwa do obejrzenia go ze względów muzycznych (gdyż taka sobie to muzyka, nawet jeśli płyta stała się bestsellerem): chodzi głównie o uświadomienie sobie, że nie ma zapewne lepszego instrumentu wychowania, czy mówiąc żargonem: "czynnika socjalizacji", jak muzykowanie, granie w kapeli, a najpewniej – śpiewanie w chórze...
CD1/3 Schumann – Die Lotosblume – Studio Vocale Karlsruhe BRIL92148
"Kwiat lotosu" z kompletu muzyki chóralnej Schumanna, wydanego właśnie na czterech kompaktach – za cenę jednego – przez nieocenioną firmę BRILLIANT CLASSICS, dbającą o kieszeń spauperyzowanego melomana.. Słuchaliśmy zaś zespołu Studio Vocale z Karlsruhe pod dyrekcją Wernera Pfaffa.. To jedna z rewelacji sezonu płytowego: nagrywano dotąd w kółko kilka najbardziej znanych stronic z tego repertuaru, nic prawie nie wiedząc o tym, że dla Schumanna muzyka chóralna przez całe niemal życie była poligonem doświadczalnym, na którym dokonywał wszelkich możliwych eksperymentów: chóry mieszane, męskie i żeńskie, z akompaniamentem i a capella, kwartety solistów, "sekcja rytmiczna" z fortepianem, fletem lub rogiem, i tak dalej... Odkrywamy nowy archipelag na oceanie 19-wiecznej muzyki chóralnej, po arcydziełach Schuberta, Mendelssohna, a potem Brahmsa czy Brucknera: naprawdę, kochani, jest co śpiewać, zanim – wyćwiczeni – przejdziem do głównego dania, czyli Bacha...
Nova Polska
Ale mówiłem wszak o muzycznej Polsce, której ostatnio jakby więcej jest we Francji, niż w samej Polsce... Koniunktura temu sprzyja, choć oba narody jakby się wzajem "odkochały" i patrzą na się krzywo. Jako osobnik dwulicowy i zawodowy go-between doskonale zresztą oba je rozumiem, co nie znaczy, bym jednemu i drugiemu wybaczał. Francuzom w każdym razie, choć na Polskę są dziś równie uczuleni, jak kiedyś ją kochali, serwuje się dziś Polskę na codzień, we wszystkich sosach.
Nie ma prawie dnia bez imprezy w ramach sezonu "Nowa Polska". W muzyce jednym z mocniejszych akordów był trzydniowy, darmowy festiwal w naszym Domu Radia – od 12 do 14 listopada – podczas którego Paryżanie mogli odkryć, że polska muzyka to nie tylko Chopin i Szymanowski (których obsłużyli m.in. Janusz Olejniczak, Elżbieta Chojnacka i Kwartet Klimta), nie tylko Penderecki i Lutosławski (którego zaprezentował Kwartet Śląski) – lecz również Koncert skrzypcowy Karłowicza, Kwintet z klawesynem Karola Beffy (pod konstruktywnym tytułem Destroy), oparta na Balzaku "Przysięga", czyli opera Aleksandra Tansmana, poznański Arte dei Suonatori (czyli jedyna barokowa kapela, zdolna wybić się na europejskiej scenie), a także kwintet jazzowy Wschód-Zachód, złożony z trzech Polaków i dwóch Francuzów... To nie wszystko: na sześciu koncertach, w ramach tego przeglądu zatytułowanego Figures polonaises, usłyszeć też można było kompozytorów mało tu znanych, jak Zygmunt Krauze, Krzysztof Knittel czy Paweł Szymański.
CD2/15 Szymański – II Etiuda, finał - M.Grzybowski
UNIVERSAL MUSIC POLSKA 476155-7
Sam koniec drugiej z Etiud Pawła Szymańskiego, nagranie wszak nie pochodzi z polskiego festiwalu w Paryżu, lecz z nadzwyczaj ciekawej płyty, nagranej w Polsce dla UNIVERSALU przez Macieja Grzybowskiego. Nazywa się ona "Dialog" i zarówno pianista, jak i autorzy dołączonej książeczki starają się przerzucić pomost między Bachem a Schoenbergiem, Bergiem, Szymańskim i Mykietynem. Spodobały mi się najbardziej pełne fantazji, niepowszednie ozdobniki w I-wszej Particie Bacha; po raz pierwszy też omalże polubiłem Sonatę Berga, którą Grzybowski (w odróżnieniu od powiedzmy Goulda, dokonującego suchej wiwisekcji) gra na jednym oddechu, z prawdziwą dramatyczną pasją... Zupełnie jakby był to utwór romantyczny, podporządkowany retoryce uczuć czy jak kto woli "psychologii tonalnej", tyle że grany na mocno rozstrojonym fortepianie. Swoją drogą nigdy chyba nie zrozumiem, dlaczego taki Berg lub Schoenberg (a w ślad za nimi tylu innych) umartwiali się dobrowolnie, zakazując sobie tego, co w muzyce działa najpewniej i najsilniej: mam na myśli dialektykę dysonansów i konsonansów, w ramach systemu tonalnego, wobec której jesteśmy równie bezbronni jak wszelkie żywe istoty, wystawione na działanie feromonów...
CD2/1 Berg – Sonata op.1, I część– M.Grzybowski
Początek Sonaty opus 1 Albana Berga w znakomitym wykonaniu Macieja Grzybowskiego...
Zostawmy wszak gruczoły, ale nie całkiem... Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że różne narody "inaczej słyszą"? Są owszem dzieła czy interpretacje uniwersalne, sprawiające podobne wrażenie na słuchaczach i krytykach pod dowolną szerokością geograficzną. Ale jak to się dzieje, że zaledwie co dwunasta płyta, spośród wyróżnianych co miesiąc przez brytyjski GRAMMOPHONE, trafia również na listę francuskich Złotych Diapazonów? Primo: Anglicy to wyspiarze, uprawiający swój ogródek. Secundo: Editors Choice, czyli dziesięć "najlepszych płyt miesiąca", to rodzaj komercyjnego rankingu w stylu Top Ten, podczas gdy francuski DIAPASON zerka wciąż wstecz, ku największym osiągnięciom fonografii, poszukując absolutu i umieszczając nowinki w mocno relatywizującym ich wartość kontekście historycznym. Domyślają się państwo, że trzymam z DIAPAZONEM, a nie z GRAMMOPHONEM, i nie ma w tym nic z patriotyzmu, uczucia bliżej mi nieznanego.
Nawiasem mówiąc, rozbieżności między krytykami doprowadziły do tego, że ekipa, która przyznawała międzynarodowe Classical Awards, przy okazji targów płytowych w Cannes, postanowiła się uniezależnić, przenieść do Internetu i założyć CIA, czyli – wbrew pozorom – Classical Internet Awards. Większość tegorocznych nagród, przyznanych po raz pierwszy przez to kosmopolityczne gremium, wydaje mi się trafiać w dziesiątkę. Wyróżniono rekreację Misterium z Elx, pod kierunkiem Jordi Savalla, świetną płytę Schumannowską Nelsona Freire i znakomite nagrania Leonhardta dla firmy ALPHA, kameralne bachanalie Marty Argerich i jej przyjaciół, Kremera, Majskiego i Baszmeta, w Brahmsie i Schumannie, Brucknera pod batutą Harnoncourta i Mahlera z Riccardem Chailly, nade wszystko zaś Orfeusza i Eurydyce Glucka pod dyrekcją Marka Minkowskiego, ożywczą wersję Haydnowskich Pór Roku, gruntownie odświeżonych przez Rene Jacobsa i wreszcie Pasję wg Swiętego Łukasza Pendereckiego, nagraną dla NAXOS w Warszawie pod kierunkiem Antoniego Wita...
Zapomniałbym wszak o Płycie Roku, wedle CIA, czyli Classical Internet Awards: a że był to i jest nadal Rok Dworzaka – który zmarł przed równo stu laty – akuratnie jemu to przypadły laury. Twórca Symfonii z Nowego Swiata rozpieszczany był zresztą jak nigdy: Kwartet Smetany i Kwartet Prażak, reedycja historycznych dokonań Karla Ancerla, tanie wznowienia nagrań SUPRAPHONU, komplety za trzy grosze wydane przez BRILLIANT CLASSICS, recital Magdaleny Kożeny... – wszyscy składali hołdy ojcu czeskiej muzyki. Za wisienkę na rocznicowym torcie krytycy uznali wszak słusznie recital Bernardy Fink, która zachwycała nas dotąd w ariach Bacha czy pieśniach Schumanna, lecz z równym powodzeniem uporała się ze słowiańskim idiomem Melodii Antonina Dworzaka...
CD3/3 Dvorak – Dobranoc – B.Fink HMC 901824
"Dobranoc" śpiewała nam Bernarda Fink, towarzyszył jej przy fortepianie Roger Vignoles, a płytę z melodiami Dworzaka wydała HARMONIA MUNDI...
Couperinowie to, obok Bachów, największy bodaj w historii ród muzyczny. Znamy głównie Franciszka zwanego Wielkim. O istnieniu jego niewiele mniejszego wujka, Ludwika, przypominamy sobie rzadziej. Przed paroma laty Davitt Moroney wskrzesił jego Fantazje i Fugi organowe, będące czymś w rodzaju Bachowskiego Kunst der Fuge avant la lettre, ze stuletnim wyprzedzeniem.
Utwory klawesynowe Louisa Couperina, rzadko dość grywane – pełne ekspresyjnych kontrastów i dramatycznych gestów – nagrał obecnie dla firmy ALPHA, nadzwyczaj przekonywująco, Skip Sempé. Posłuchajmy na zakończenie, w jego wykonaniu, Preludium ze Suity A-dur, będącego zapożyczeniem z twórczości Marin Marais, bohatera "Wszystkich poranków świata". Na razie noc zapada ciemna, ale może kiedyś dożyjemy muzycznego świtu...
CD4/13 L.Couperin – Prelude "Le Soligni" – S.Sempé
ALPHA 066
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU