Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 15:44 TU
Zawsze mnie to dziwiło, a nawet i smuciło, że to co najlepsze – tak często pozostaje w cieniu i mało komu jest znane. Dotyczy to zarówno dzieł, co niektórych wykonawców.
Od lat na przykład nie mogę pojąć, dlaczego krytyka – przynajmniej w Europie, a już zwłaszcza we Francji – tak bezwstydnie ignoruje Vladimira Feltsmana, najwspanialszego moim zdaniem odtwórcy muzyki Bacha, przynajmniej od czasu śmierci Glenna Goulda, a i to jeszcze mało powiedziane: jego nagranie Das Wohltemperierte Klavier (które przelotnie pojawiło się na europejskim rynku, niemal nie zauważone, jak inne Bachowskie jego płyty, wydane przez MUSIC MASTERS) stawiam wręcz wyżej – w ogóle najwyżej, obok ostatnio wydanej w serii BBC LEGENDS interpretacji Rosalyn Tureck i dawnych nagrań Samuela Feinberga.
Feltsman nie gorzej gra zresztą Beethovena, Rachmaninowa, Prokofiewa, Schuberta czy Schumanna, ale w Bachu dokonał sztuki najwyższej: jak nikt, w mym odczuciu, zdołał pogodzić tę muzykę z fortepianem – instrumentem, który (gdy traktować go dosłownie) przygniata ją swym ciężarem. Niektórzy, w ślad za Gouldem, fortepian "klawesynizują", inni jeszcze grają poniekąd "nad klawiaturą", lekko i zwiewnie, jak Feinberg czy Angela Hewitt – ale wszelkie próby rzeczywistego zagłębienia się w klawisze, by wspomnieć nawet o genialnym skądinąd Richterze, dają rezultat słoniowaty.
Ten sam schemat – "teza, antyteza, synteza" - można by odnieść do suit wiolonczelowych Bacha. Z jednej strony – zwiewne koronki Annera Bylsmy na barokowym instrumencie, z drugiej – quasi-orkiestralna machina wojenna Rostropowicza, nieznośna w swej ociężałości, a pośrodku – szlachetnie rozśpiewana wiolonczela Pierre'a Fournier, głosem pełnym lecz nie nachalnym.
Vladimir Feltsman, podobnie, wykorzystuje cały potencjał fortepianu – dynamiczny i kolorystyczny, perkusyjny i melodyczny, ale nie jak "malarz" (w odróżnieniu od "grafika" Goulda) – lecz jak wielki architekt, który zużywa cały dostępny materiał do skonstruowania swej budowli: Gould prześwietla, ukazując szkielet – Feltsman (podobnie jak Piotr Anderszewski, lecz jeszcze bardziej konsekwentnie) dodaje "trzeci wymiar", wypełnia, nasyca barwą i brzmieniem. W niektórych "katedralnych" fugach z Wohltemperiertes, rosnących niepostrzeżenie w potęgę, daje to porażający, quasi-organowy efekt. Udało mi się teraz zdobyć najnowszy, Bachowski album Feltsmana, z sześcioma Partitami – wydany w zeszłym roku przez firmę URTEXT i jak poprzednie jego płyty krążący po rynku niemalże pokątnie. Dźwięk jest bodaj jeszcze bardziej wyrafinowany niż dawniej: synteza fortepianu, klawesynu i organów, lekko metaliczny – lecz nie "stalowy" (jak u Horowitza czy Friedricha Guldy): połyskujący brązem...
CD1/1 Bach – V Partita, Wstęp – V.Feltsman
URTEXT JBCC 054-055
Kariera Felstmana przypomina karierę wielu artystów, wychowanych na łonie przodującego ustroju. Urodzony w Moskwie w 1952 roku, zadebiutował jako 12-latek z Moskiewską Orkiestrą Filharmoniczną. Trzy lata później wygrał konkurs w Pradze, dzięki czemu przyjęto go do moskiewskiego Konserwatorium, a w 19. roku życia triumfował w Paryżu na prestiżowym konkursie Marguérite Long (czego nikt już tu dzisiaj nie pamięta). Kiedy jednak w latach 80. złożył wniosek o emigrację – władza sowiecka się zemściła, zakazując mu publicznych występów. Dopiero w 1987 roku – dzięki interwencji prezydenta Reagana – dostaje pozwolenie na wyjazd do Ameryki, gdzie już pozostanie, osiedlając się pod Nowym Jorkiem i oddając się z zapałem pedagogice, jako profesor w SUNY New Paltz i Mannes College. Do Moskwy powróci triumfalnie w roku 1991 – zostało to zresztą uwiecznione na nagrodzonym, telewizyjnym filmie – i odtąd często tu będzie występować i nagrywać. Triumfalne było zresztą również jego powitanie w USA, w 1987 roku. Najprzód odwdzięczył się Reaganowi występem w Białym Domu – a w parę miesięcy później podbił publikę w Carnegie Hall, grając na Schumanna...
CD2/14 Schumann – Etiudy symfoniczne, fragm. – V.Feltsman M2K44589
Od tego czasu bogata kariera Feltsmana toczyła się wartko (choć Europa przepysznie ją ignorowała): grywał z największymi orkiestrami, uprawiał muzykę kameralną z wielkimi partnerami, nagrywał kolejne płyty dla MUSIC MASTERS, SONY, MELODII i ostatnio URTEXTU (gdzie ukazały się Partity i Inwencje dwugłosowe Bacha oraz Nokturny Chopina, których niestety nie słyszałem). Nie słyszałem też Trzeciego Koncertu Rachmaninowa z Zubinem Mehtą, ani koncertów Bacha (które sam prowadził od fortepianu, gdyż i dyrygentura go kusi), za to udało mi się cudem zdobyć (głównie przez Internet, zwykle nie ma innego wyjścia) wspaniałe nagrania pięciu ostatnich sonat Beethovena i zwłaszcza większość jego płyt Bachowskich, które z niezrozumiałych względów stały się rarytasami. Posłuchajmy zatem jeszcze cudownej Allemande z VI Partity Bacha...
CD1/9 Bach –VI Partita, Allemande – V.Feltsman
URTEXT JBCC 054-055
Najnowszy projekt Feltsmana, zatytułowany "Arcydzieła rosyjskiego undergroundu" – to panorama rosyjskiej muzyki współczesnej, w tym kameralnej, od Szostakowicza po dzień dzisiejszy, łącznie 14. kompozytorów. Przed niedocenianym Feltsmanem jeszcze wszystko, raptem stuknęła mu pięćdziesiątka...
Rosita Renard
Niektórzy już mogą tylko zmartwychwstać. Na szczęście zdarzają się cuda. Jeden jedyny podwójny kompakt, wydany przez VAI AUDIO, ocala oto od zupełnego zapomnienia pianistkę, która w mym odczuciu – gdyby bardziej jej się poszczęściło – nie miałaby w minionym stuleciu wielu rywali.
Gdyby nie życzliwość paru przyjaciół, jedynym śladem po Chilijce Rosicie Renard byłaby notka w biografii Claudio Arraua, jej wielkiego rodaka, którego jako dziewięcioletniego chłopca wprowadziła w Berlinie do Martina Krausego, ostatniego z uczniów Liszta i cudownego pedagoga. Krause, który widział w niej następczynię Emila von Sauera, przepowiadał jej bajeczną karierę. Ale życie Rosity Renard potoczyło się inaczej.
Po triumfalnych występach w Niemczech, pierwsza wojna światowa zmusiła ją do powrotu do Chile. Początkowo fetowana przez publiczność i krytykę, także w Stanach Zjednoczonych – zdecydowała się niefortunnie wrócić do Niemiec, gdzie przyjęto ją z najwyższą obojętnością, a w Ameryce w międzyczasie o niej zapomniano. Trzydziestoparoletnia artystka, chorobliwie skromna, poświęciła się karierze pedagogicznej w Santiago de Chile. Dopiero w 1945 roku odkrył ją wielki dyrygent Erich Kleiber, angażując ją natychmiast do serii koncertów w Ameryce Łacińskiej. Jej kariera ruszyła na nowo – a zwieńczającym ją, wspaniałym akordem był pamiętny recital w nowojorskim Carnegie Hall, 19 stycznia 1949 roku, zarejestrowany na szczęście pirackim sposobem przez przyjaciół. Na szczęście – gdyż raptem w parę miesięcy później, po powrocie do Chile – podczas gdy Kleiber czekał na nią w Europie - Rosita Renard zmarła na śpiączkę, wywołaną ukąszeniem insekta.
Zdajemy sobie sprawę, jak niepowetowana to strata, słuchając owej pirackiej płyty, wznowionej obecnie przez VAI AUDIO. Gdyż wszystko, w owym nowojorskim recitalu, jest najwyższej próby: Pierwsza Partita Bacha i Sonata a-moll Mozarta, jakich pozazdrościć mógłby jej Dinu Lipatti, płomienne etiudy Chopina, finezyjnie rozhuśtane Walce Ravela, Rondo Mozarta, oszałamiające Variations sérieuses Mendelssohna... Rosita Renard panowała nad wszystkimi rejestrami: karkołomnej wirtuozerii i intymnych zwierzeń. Uderza w jej grze niesłychana werwa rytmiczna, lotność fraz, wrażenie pędu, lecz bez zadyszki, i absolutna naturalność.
Owego recitalu w Carnegie Hall trudno nie skojarzyć ze słynnym, ostatnim recitalem Lipattiego w Besançon, również tuż przed śmiercią, zwłaszcza że program był bardzo podobny. Posłuchajmy początku Mendelssohnowskich wariacji...
CD1/11 Mendelssohn – Variations serieuses, fragm. – R.Renard VAIA 10282
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU