Szukaj

/ languages

Choisir langue
 

2003-05-10 Edukacja muzyczna we Francji, F-R.Duchâble

 Stefan Rieger

Tekst z  17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 15:58 TU

W roku 2010 – zgodnie z postanowieniem, podjętym w Bolonii przez 29. ministrów Oświaty – w całej Europie nastąpić ma harmonizacja dyplomów uniwersyteckich. Zwiększyć ma to mobilność, zarówno studentów, jak i wykładowców. Teoretycznie ktoś, kto zacznie studia w Paryżu, będzie mógł je kontynuować w Warszawie, a potem zwieńczyć je dyplomem w Berlinie. Wszędzie obowiązywać ma anglosaski system uniwersytecki, oparty na trzech cyklach: trzyletnim (dającym bachelor's lub francuską licence), pięcioletnim (zwieńczonym magisterium, czyli masters lub maitrise) oraz ośmioletnim (który kończy się doktoratem).

Dotyczy to również wyższych studiów muzycznych. Z tego też powodu miesięcznik LE MONDE DE LA MUSIQUE w specjalnym dossier bierze pod lupę system francuski, porównując go z innymi i stwierdzając, że do tego stopnia jest odrębny – (znów "francuska wyjątkowość"!) – iż przystosowanie się do europejskiej normy przyjdzie mu z niemałym trudem.

We Francji wszystko jest inaczej. Wyższe szkolnictwo muzyczne jest poza systemem uniwersyteckim, ba – nie zależy nawet od Ministerstwa Edukacji, tylko od resortu Kultury. W Niemczech ci, którzy myślą o karierze profesora muzyki, solisty lub członka orkiestry, lądują po maturze w Hochschule, czyli na uniwersytecie. We Francji system jest dużo bardziej złożony. Istnieją tylko dwa wyższe Konserwatoria, w Paryżu i Lyonie, a nawet ich dyplomy nie są równoważne. Profesorów tańca czy muzyki kształci się w innych, specjalnych ośrodkach. Na niższych szczeblach – edukacja muzyczna jest szalenie otwarta. Nie ma tu, jak w Polsce, szkół i liceów muzycznych, kształcących głównie przyszłych profesjonalistów. W niezliczonych konserwatoriach miejskich i dzielnicowych, ośrodkach i ogniskach takich i owakich wyżywają się głównie tabuny amatorów – nawet w większych Konserwatoriach Regionalnych blisko dwie trzecie absolwentów zachowa muzykę jedynie jako hobby. Wyżej zaczyna się wąskie gardło.

Oba Konserwatoria, Paryskie i Lyońskie to instytucje o najwyższej reputacji, przynajmniej w niektórych dziedzinach, a ich charakter jest szalenie elitarny. Studia są całkowicie darmowe – państwo wszystko funduje – ale w Paryżu z tysiąca kandydatów przyjmuje się corocznie zaledwie 15 procent. Czego miesięcznik nie pisze, a co jest tajemnicą Poliszynela – aby się dostać, nie wystarczy talent: wskazane jest również branie lekcji prywatnych u nauczającym tam profesorów...

Wystarczy też kilka liczb, by zdać sobie sprawę z elitarności francuskiego systemu. W 24 niemieckich Hochschule uczy się muzyki 10 tysięcy studentów, w angielskich wyższych uczelniach jest ich cztery tysiące – a we Francji jedynie dwa tysiące. Bardzo mało przy tym studiuje tu cudzoziemców: w Konserwatorium paryskim średnio raptem 15 procent (wobec 50 procent w Anglii i aż 70 procent w Austrii).

Czego obcokrajowcy szukają we Francji? Najbardziej oblegane są klasy instrumentów dętych, wiolonczeli, fortepianu i harmonii – to dziedziny, w których Francuzi od zawsze brylują (choć w stosunku do francuskiej szkoły pianistyki żywię uczucia mieszane). Z pewnością bezkonkurencyjni są Francuzi w rozmaitych dyscyplinach teoretycznych: zapewne nigdzie lepiej nie uczy się solfeżu i harmonii (choć Niemcy mocniejsi są w kontrapunkcie) – na najwyższym poziomie są klasy orkiestracji, kompozycji czy improwizacji.

Jak to elitarne nauczanie przekłada się na żywą muzykę, mającą dostarczyć nam emocji? Ano różnie. Weźmy francuską szkołę wiolonczeli, z pewnością znakomitą: wystarczy wspomnieć takie nazwiska, jak Pierre Fournier czy Paul Tortellier, a dzisiaj Emmanuelle Bertrand, Christophe Coin i wielu innych. Teraz zaś windowany jest przez krytykę na piedestał 21-letni Gauthier Capucon, którego pierwsza płyta nagrana dla VIRGINA –  trzy koncerty Haydna, z Mahler Chamber Orchestra pod dyrekcją Daniela Hardinga – dostała najwyższe wyróżnienia. W moim odczuciu – nieszczególnie zasłużone...

CD1/2 Haydn – II Concerto, Adagio – G.Capucon   4'29
VIRGIN 5455832

Adagio z drugiego koncertu wiolonczelowego Haydna grał Gauthier Capucon z Orkiestrą Kameralną im. Mahlera pod batutą Daniela Hardinga. Nasz młody wiolonczelista bardzo przyjemnie ciągnie smykiem, wszystko wygra i przeleci każdy karkołomny pasaż – ale ja się pytam, czy tego smyka ktoś trzyma w ręku? Jest tam ktoś, za tą szczipatielną kantyleną? Nie widzę nikogo...

Gauthier ma o pięć lat starszego brata-skrzypka, Renaud Capuçona, który – podobnie jak on – fetowany jest i promowany w sposób wręcz nieprzyzwoity: reklamy, telewizja, koncerty galowe, słowem – primadonna. I jeszcze bardziej nikt, niż jego młodszy brat: gdy na niego patrzysz, cała emocja jest na wierzchu, wszystko w geście – zamkniesz oczy i tam nie ma nikogo, żadnej myśli ni uczucia. A gwiazda pierwszej wielkości, idol mdlących panienek. Czy aby jednak nie jest to właśnie czysty produkt owego francuskiego, super-elitarnego systemu, który wytwarza taśmowo świetnie naoliwione automaty bez duszy i wyrazistej osobowości?

Filozofia studiów muzycznych jest całkiem inna we Francji, niż w Anglii czy w Niemczech. W londyńskim Royal College student jest królem: liczy się głównie to, aby było mu dobrze i aby ogólnie, artystycznie się rozwinął. Nie chodzi o to - jak w Paryżu, gdzie każdemu marzy się kariera solisty-wirtuoza (co jest nierealne) - aby technicznie wszystkich rozłożył na łopatki, lecz żeby znalazł pracę jako muzyk. We Francji wielu absolwentów, obwieszonych złotymi medalami, nie wie co ze sobą zrobić. Absolutnie jest tu bezwzględne przy tym współzawodnictwo: obsesyjna rywalizacja, nieustanne "punktowanie" (począwszy od przedszkola), a potem testy, egzaminy i konkursy: ciągła tresura i nieustający stres. W Niemczech, dla porównania, wszystko jest na znacznie większym luzie. Zamiast grać narzucony program na koniec roku przed obcym jury – jak w Paryżu – czekając gęsiego w kolejce na egzekucję – w Hamburgu czy Berlinie młodzi sami organizują swój koncert, wybierają datę, zapraszają profesorów... – więcej to ma ze święta, niż z egzaminu. Poziom jest może bardziej nierówny, niż w Paryżu, lecz atmosfera zdrowsza.

Konserwatorium Paryskie, rzecz to znana, nie jest dla "wrażliwych" ani dla tych, którzy w siebie wątpią. Ci odpadają w przedbiegach, lub szybko idą na przemiał. Ale cóż to za artysta, który nie jest wrażliwy i zdolny do zwątpienia? No właśnie, mamy takich tu na pęczki, klony w stylu braci Capuçon. I wielu innych, jeszcze lepszych, wręcz świetnych – setki młodych pianistów, wiolonczelistów, śpiewaków – technicznie nie gorszych od Horowitza czy Fourniera – lecz nie mających nic do powiedzenia (może za wyjątkiem śpiewaków, a zwłaszcza śpiewaczek – tu się dzieje wiele ciekawego: Nathalie Dessay, Mireille Delunch, Annick Massis, Sandrine Piau, Véronique Gens – sama śmietanka, a listę można by wydłużać)...

Posłuchajmy jednego z czystych produktów francuskiej szkoły pianistycznej: wybitna inteligencja, błyskotliwość, cała teoria w małym palcu – nie przypadkiem zresztą Pierre-Laurent Aimard należy do tych artystów, którzy z pasją i ze znawstwem zapuszczają się w najbardziej nieprzystępne rewiry muzyki współczesnej. Z repertuarem tradycyjnym bywa różnie: nagrany przezeń ostatnio komplet koncertów Beethovena, z Nicolausem Harnoncourtem, nie wzbudza szczególnego entuzjazmu. W muzyce Ligetiego czuje się zaś jak ryba w wodzie. Gyorgy Ligeti - obok Henri'ego Dutilleux jedyny zapewne żyjący kompozytor, którego wielkości nikt nie podważa - obchodzi właśnie swe 80-lecie. Paryskie Miasteczko Muzyki poświęca mu z tej okazji cały cykl koncertów majowych – Pierre-Laurent Aimard nagrał zaś już wcześniej dla SONY karkołomne technicznie Etiudy Ligetiego, jeden z najbardziej monumentalnych zbiorów w XX-wiecznej literaturze pianistycznej – odpowiednik Etiud Debussy'ego z początku stulecia..

CD1/9  Ligeti – Etude No4 "Fanfares" – P-L.Aimard  
SONY SK62308

O francuskim systemie kształcenia muzyków, jego wadach i zaletach, powiedzieliśmy już sobie to i owo. Ale to jeszcze nic przy tym, co ma do powiedzenia o Systemie jako takim, tym przez duże "S", inny pianista – François-René Duchâble. "System" to może słowo nazbyt Orwellowskie, chodzi wszak o dominujący schemat kariery każdego niemal wybitnego artysty: Konserwatoria, konkursy, tradycyjne życie koncertowe...

Duchâble przez wszystko to przeszedł, ale niemal od początku czuł do tego życia antypatię. Pasja? Gdzie tu miejsce na pasję? – powiada. To od dzieciństwa pranie mózgu, zmuszanie do przyjęcia schematu społecznego, w którym miłość do sztuki ustępuje miejsca żądzy władzy i odznaczeń, poczuciu próżności i pychy; w którym rodzice i nauczyciele inwestują w dziecko swoje chciejstwo; w którym społeczeństwo wpaja talentom poczucie winy, odmawiając im prawa do zmarnowania szansy.

François-René Duchâble po pięćdziesiątce prawo to sobie postanowił samodzielnie przyznać (trochę tak, jak Glenn Gould, który zrezygnował definitywnie z występów publicznych w 32 roku życia). Już dawno chciał to zrobić, ale raz po raz katapultowany był na firmament dzięki przypadkowym spotkaniom. Raz był to Artur Rubinstein, któremu wiele zawdzięcza – innym razem Karajan, który wciągnął go na światową orbitę. Duchâble coraz gorzej jednak znosił koncertowy ceremoniał, "elitarną publiczność" i merkantylizm systemu. Parafrazując René Barjavela, który pisał, że "religie są największą przeszkodą między Bogiem a ludźmi" – mówi to samo o recitalu, "najskuteczniejszej barierze odgradzającej ludzi od muzyki". Paradoks czasem, na szczęście, fałszywy – lecz jakże często prawdziwy!

François-René Duchâble od lat już żyje na odludziu, u podnóża Alp, i od lat – zamiast szastać się po estradach świata – udziela się w miejscach znacznie mniej konwencjonalnych, jak domy starców, szpitale, azyle psychiatryczne, więzienia czy wiejskie festyny. Przed rokiem zapowiedział, że 31 lipca tego roku definitywnie zakończy karierę. Zakończy ją jednak fajerwerkiem.

Jeszcze w maju wyjść ma komplet koncertów Beethovena, zarejestrowanych przezeń na dwóch DVD z paryską orkiestrą pod dyrekcją Johna Nelsona. Do nagrania dokonanego w Wersalu dołączone będą liczne dodatki: komentarze muzykologiczne i biograficzne, fragmenty prób, sekwencje techniczne, lekcja interpretacji i Bóg wie jeszcze co. A 31 lipca – po ostatnim recitalu w Prowansji – Duchâble zamierza spalić swój frak i powrócić na scenę w stroju ludowym. Planuje też dwa happeningi, w ramach których zrzucić ma z balonu, do dwóch różnych jezior, wraki fortepianów. Symbolicznie przekreśli wszystko, czego nienawidził. Ale grać nie przestanie. Będzie jeździł ze swym fortepianem od wioski do wioski, tu zagra na jarmarku, tam podłączy się do spektaklu pirotechnicznego albo wieczoru poezji. Jednym słowem - dość ma elit i systemu: zwrócić się pragnie do "prostego człowieka".

Dobrze, że jest jeszcze paru zdrowych szajbusów, jak Gilles Apap, albo François-René Duchâble. W oczekiwaniu na DVD z koncertami Beethovena – posłuchajmy w jego wykonaniu żywiołowego Presto z Drugiego Koncertu Saint-Saensa – z wyśmienitego kompletu, który nagrał dla ERATO z Orkiestrą z Tuluzy pod dyrekcją Alaina Lombarda – a który ostatnio został wznowiony.

CD2/15  Saint-Saens – II Koncert, Presto – F-R.Duchable / Lombard  ERATO 2292451632

Żegnamy i zapraszamy

17 grudnia 1981 - 31 stycznia 2010

29/01/2010 16:02 TU

Ostatnia audycja

Pożegnanie ze słuchaczami

Ostatnia aktualizacja 09/02/2010   12:44 TU

Nasza wspólna historia

Paryż - Warszawa

Francja dla Polski na falach eteru

31/01/2010 12:32 TU

Kultura - z archiwum RFI

Piosenka, kabaret, musical

Za kulisami piosenki francuskiej

Ostatnia aktualizacja 25/02/2010   21:42 TU

Teatr we Francji

Paryskie aktualności teatralne

Ostatnia aktualizacja 23/02/2010   14:33 TU

Kronika artystyczna

Paryskie wystawy 2000-2009

Ostatnia aktualizacja 16/02/2010   14:56 TU

Paryska Kronika Muzyczna

Ostatnia aktualizacja 22/02/2010   17:12 TU

POST-SCRIPTUM I MULTIMEDIA

Ostatnia aktualizacja 21/02/2010   11:38 TU