Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 16:09 TU
"Perfekcyjne wykonanie i doskonała interpretacja" – pisał po każdym koncercie sprawozdawca największego w Polsce dziennika, obsługujący Siódmy Festiwal Beethovenowski w Krakowie, jedną z najbardziej prestiżowych imprez w kraju. Najwyraźniej zakres pojęć muzycznych, jakie przyswoił, nie wykraczał poza tę szpetną tautologię. Wszystko było "perfekcyjne", a już zwłaszcza to, co było najgorsze: świdrująca uszy skrzypaczka w Potrójnym Koncercie Beethovena, albo koszmarni śpiewacy w Pasji Mateuszowej Bacha. Jak to możliwe, by najpoważniejszy w kraju koncern prasowy pozwalał pisać o muzyce komuś, kto mógłby być najwyżej recenzentem partii cymbergaja, gdyby umiał władać piórem? Czyżby nikt już nie umiał?
Nie było mnie w Polsce przez prawie dwa lata i uderzył mnie znów zatrważający prowincjonalizm, by nie rzec pustynność kulturalnego, a zwłaszcza muzycznego krajobrazu. Tak pogardzana ostatnio Francja – która ponoć światu nic nie daje, poza winem, camembertem i sztuką pokrętnej dyplomacji – jest przy tej pustyni bujną, tropikalną dżunglą. Dzieje się tu stukrotnie więcej, a o muzyce poważnej potrafi pisać ze znawstwem i co więcej, z polotem bodaj kilkuset ludzi: w trzech wielkich miesięcznikach muzycznych, liczących po sto kilkadziesiąt stron, w dziennikach, tygodnikach, w wielu specjalistycznych pismach... O samym życiu muzycznym, koncertach i festiwalach, szerokim ruchu amatorskim, ofercie radiowej i płytowej nie warto nawet wspominać.
Z czym Polska wkracza do Europy? Małysz za wszystkich nie skoczy. Stwierdziłem z przykrością, że nawet w najlepiej zaopatrzonych sklepach płytowych oferta w dziedzinie klasyki, i tak już żałośnie wybiórcza – po dwóch latach jeszcze dramatycznie się skurczyła, a w prasie recenzuje się przypadkowe, zazwyczaj trzeciorzędne nagrania.
Wracając zaś do Festiwalu Beethovenowskiego – bywalcy twierdzili zgodnie, że krakowska impreza, która w poprzednich wydaniach przyciągała znakomitych muzyków, obniżyła teraz loty, wpadając w przyciężkawy akademizm. Z trzech koncertów wyszedłem zresztą w połowie, nie dało się wytrzymać. Nie sprawił tylko zawodu, jak zwykle, znakomity Piotr Anderszewski.
A poza tym: skąd ten konserwatyzm? Wybierając w tym roku temat "Beethoven a Barok", organizatorzy nie uznali za stosowne zaprosić nikogo z "barokowców", królujących już dziś w tej branży niepodzielnie – za wyjątkiem świetnego chóru Boston Baroque, który zaoferował by nam pięknego "Mesjasza", gdyby miał dobrych solistów. Zamiast tego przyjechał do Krakowa, z Pasją Mateuszową Bacha, sędziwy Helmuth Rilling ze swą panzer-dywizją ze Stuttgartu, od pół wieku trzymający się kurczowo "nowoczesnej" czyli tradycyjnej opcji: masywny chór i orkiestra, żadnych instrumentów dawnych, monotonne skandowanie frazy.
W trzydzieści trzy lata po genialnej Pasji Harnoncourta – czegoś takiego naprawdę już nie da się słuchać. Nie mówię, że jedyną alternatywą jest "minimalizm" – czyli sami soliści bez chóru i maleńki zespół – aczkolwiek Paul McCreesh dowiódł swym najnowszym, premierowym nagraniem zasadności tez, głoszonych od ćwierć wieku przez amerykańskiego muzykologa Joshuę Rifkina: Bachowska polifonia wydatnie zyskuje na przejrzystości, nie tracąc nic na potędze brzmienia. Na upartego można też grać dywizją, byle nie panzer. Naprawdę wydaje mi się dziś grzechem rezygnowanie z instrumentów dawnych, zwłaszcza dętych, nasycających tę muzykę wszystkimi kolorami tęczy, nadających jej smaku i niezwykłej plastyczności.
Dowodzi tego chociażby ostatnia płyta kanadyjskiej kapeli Tafelmusik, pod dyrekcją Jeanne Lamon, która nagrywając Suity Bacha wybrała opcję zdecydowanie "orkiestralną", a nie "kameralną", stroniąc przy tym od modnych ostatnio ekscesów i karkołomnych temp – a jednocześnie ukazując całe wewnętrzne życie, jakim pulsuje ta muzyka: barwnie i plastycznie, z przepychem i humorem, słowem: z dużą klasą...
CD1/1 Bach – Suita C-dur, Uwertura – Tafelmusik
ANALEKTA FL23134
Na Zachodzie "rewolucja barokowa" ma już dobre trzydzieści lat. Przez ten czas wyrosły pokolenia, dla których jest to już językiem macierzystym – władające z maestrią violą d'amore, teorbanem i obojem da caccia, żonglujące barwami "z epoki". Czasy skrzypiących, kwaśnych smyczków dawno minęły, dziesiątki zespołów wybiły się na absolutną perfekcję.
W Polsce "ruch autentyzmu" wciąż jeszcze chyba raczkuje. Jedyny bodaj zespół, który zdobył jaką taką międzynarodową reputację – poznański Arte dei Suonatori – zbiera teraz laury za dwupłytowy album z koncertami skrzypcowymi Vivaldiego, z cyklu La Stravaganza. Liczne wyróżnienia – Złoty Diapazon i Choc du Monde de la Musique we Francji, aplauz brytyjskiego GRAMMOPHONE – zaadresowane są co prawda, w mym odczuciu, przede wszystkim do wyśmienitej solistki, Rachel Podger, która debiutując praktycznie w tym repertuarze – i mimo drobnych, stylistycznych błędów – dzięki niespożytej energii i czystości tonu wyrasta od razu na jedyną rywalkę niedoścignionego mistrza, jakim jest Giuliano Carmignola. Ale i poznańska kapela – mimo pewnej "dosadności", czy zbytniej raptowności, świadczących tyleż o entuzjazmie, co braku wyrafinowania (owej, powiedzmy, dystynkcji uderzającej w nagraniach Trevora Pinnocka) – wpisuje się naturalnie w idiom "młodzieńczego Vivaldiego", który kipi witalnością i nie cofa się przed żadnym szaleństwem...
CD2/3 Vivaldi – La Stravaganza, Conc. Nr 8 – R.Podger CHANNEL CLASSICS CCSA19503
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU