Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 17:17 TU
Polityka a muzyka... Temat szeroki i w sumie niezbyt nastrajający dziś optymistycznie. Nie będziemy się cofać aż do Fryderyka II Pruskiego, ani nawet do Paderewskiego. Mam bowiem wrażenie, że to na naszych oczach – na przestrzeni jednego czy dwóch dziesięcioleci – coś jakby definitywnie się skończyło. Nastąpiła pokoleniowa zmiana warty.
Jeszcze dla prostodusznego kowboja Reagana i dla córki sklepikarzy, Mrs Thatcher "muzyka" znaczyło: muzyka klasyczna. Ba, poprzednik Żelaznej Damy, sir Edward Heath był zgoła pół-zawodowym dyrygentem i organistą. Ale już dla Billa Clintona i Tony Blaira "muzyka" znaczyło wyłącznie: rock. O Bushu się nie wypowiadam, podejrzewam, że nie ma uszu. Gdzie indziej było podobnie. W Niemczech, jeszcze Helmut Schmidt był za pan brat z wielkimi artystami - Helmut Kohl znał już tylko przyśpiewki piwoszy.
W Polsce trzeba by się cofnąć pewnie do Paderewskiego, by mieć jakiś punkt odniesienia – nawet jeśli Rakowski miał za żonę Wandę Wiłkomirską – w każdym razie horyzont muzyczny Kwaśniewskiego i pozostałych polityków (włącznie z tymi z opozycji) zdaje się dziś wytyczać świętej pamięci disco-polo i temu podobna pop-rockowa nicość, oraz Boże coś Polskę i kościelny heavy-metal.
Zwiedzanie internetowych stron poświęconych muzyce religijnej w Polsce było dla mnie, swoją drogą, przeżyciem wstrząsającym. Ani jednego arcydzieła muzyki sakralnej, najmniejszej aluzji do chórów, organów i temu podobnych anachronizmów. Nic tylko listy przebojów, konkursy, plebiscyty: gigantyczny przemysł muzycznego chłamu, zalewającego przybytki Boga. Gdzie jest ten Jezus, który wypędzał handlarzy ze świątyni? Czemu nie walą się kościoły, pod naporem decybeli i pseudo-nabożnego debilizmu? Czyżbyśmy mieli w Polsce lepszych architektów, niż w Jerychu? Albo gorsze trąby?
CD1/2 Cherubini – Messe solennelle, Et resurrexit – Muti
Et resurrexit z Mszy uroczystej d-moll Luigi Cherubiniego nagranej dla EMI przez Chór i Orkiestrę Bawarskiego Radia pod dyrekcją Riccardo Mutiego..
Francja to przypadek specyficzny. Gdyby to muzyka miała kierować naszym wyborczym tropizmem, pewnie nigdy nie wyszlibyśmy z domu, by wrzucić kartkę do urny. Francuzi nigdy nie byli narodem muzykalnym i przywódców swych mieli na podobieństwo swoje: z reguły głuchych jak pień. Od de Gaulle'a po Chiraca – w Pałacu Elizejskim nie zalągł się ani jeden meloman. Od niepamiętnych czasów – władza kojarzyła się tu bardziej z literaturą niż z muzyką: jeszcze dla Pompidou i Mitterranda była "przedłużeniem pióra" – bardziej niż strzelby i oczywiście bardziej niż smyczka, o którego istnieniu wiedział co najwyżej koń, któremu wyrwano z ogona włosie. Dziś chyba nawet gęsi mogą spać spokojnie: żaden z pretendentów do tronu nie wyrwie im z ogona pióra, by wpisać się do złotej księgi koneserów i łaskawych mecenasów kultury. Jakichkolwiek aluzji do "kultury" – o muzyce już nie wspomnę – próżno w zasadzie szukać w ich programach. Z długotrwałych połowów w ich wyborczych akwenach w Internecie wróciłem z niemalże pustymi rękami. W kraju, w którym pracuje się ustawowo 35 godzin tygodniowo – co oznacza, że czas wolny waży dziś dużo więcej od czasu pracy – politycy zdają się lekceważyć to, co wypełnia ów wolny czas, a nawet więcej: co nadaje sens życiu jakże wielu ludzi, nie znajdujących takiego sensu w swojej działalności ściśle zawodowej. Tak, jak haniebnie "odpuszcza" się problem telewizji, przed którą dziecko spędza półtora raza więcej czasu niż na szkolnej ławce – tak samo traktuje się po macoszemu ów czas na pozór bezproduktywny i jałowy, lecz w istocie rozstrzygający zapewne (że sięgnę do słownika skojarzeń religijnych) o "zbawieniu duszy".
Na stronie kandydata Chiraca znaleźć można wszystko – umizgi do rolników i bydła rogatego, uściski dla bankierów, fryzjerów i weterynarzy, wazelinka dla przedsiębiorców, młodzieży i policjantów – nie ma wszak jednego choćby paragrafu, który kojarzyłby się z najszerzej pojmowaną kulturą. Kandydat Jospin nie jest pod tym względem wiele lepszy: zamiast programu serwuje nam narcystyczny bilans swych dokonań: sakramentalne 1% budżetu państwa na kulturę, 19 subwencjonowanych baletów, 42 ośrodki twórczości dramatycznej, 60 zespołów tańca, 65 scen teatralnych, 120 miejsc poświęconych "nowej muzyce"... Ani słowa o najważniejszych instytucjach, żyjących z państwowych dotacji (na dobre zresztą i na złe), takich jak orkiestry symfoniczne, niezliczone zespoły instrumentalne czy wokalne, paryskie Opery (pożerające lwią część budżetu) i wreszcie Cite de la Musique, zarazem ekskluzywne i ultra demokratyczne Miasteczko Muzyki, kosztowne i niezastąpione. To, że Paryż jest bodaj jedyną w świecie metropolią, nie mającą jednej nawet sali koncertowej o w miarę przyzwoitej akustyce – ani Jospinowi, ani któremukolwiek z jego konkurentów nie spędza jakoś snu z oczu.
A jednak, gdybym kierować się miał czysto muzycznymi kryteriami, głosowałbym mimo wszystko na socjalistów. Ba, oddałbym nawet głos – zatykając nos i trzykrotnie spluwając za siebie – na Jacka Langa, hochsztaplera i medialną primadonnę – który, jako Minister Edukacji, lansuje ambitny program artystycznej inicjacji począwszy od przedszkola i obiecuje, że w każdej z francuskich szkół stworzony zostanie chór. Można mieć wątpliwości co do szans sukcesu tego przedsięwzięcia i co do intencji Jacka Langa – który swego czasu z równym entuzjazmem lansował raperów, równał tagerów do Picassa i pasował krawców na "kreatorów" – lecz primo: każdy z upływem lat może zmądrzeć, a secundo: projekt Langa i Jospina, nastawiony na upowszechnienie chóralnego śpiewu, wydaje mi się ostatnią deską ratunku dla tonącej demokracji.
Przez lata niezmordowanie o to walczył Yehudi Menuhin, powtarzając w kółko, że dzieci – zanim nauczą się pisać, czytać i liczyć – powinny być przyuczone do śpiewu i tańca. Nie ma lepszej szkoły tolerancji i harmonii. Podobnie jest zresztą z językami: albo przyswoimy obce idiomy za młodu, albo pozostaniemy językowymi kalekami po wsze czasy. Wszyscy w zasadzie rodzimy się równi: niemal każde niemowlę jest potencjalnym muzykiem i poliglotą. A zarazem wystarczy paru lat, by z każdego uczynić głuchego jak pień ksenofoba, muzycznie i lingwistycznie...
CD2/12 Mendelssohn – Chorał – Stuttgart Kammerchor/Bernius CARUS 83.204
Jeden z chorałów Mendelssohna z cudownego kompletu jego dzieł sakralnych, nagranego dla firmy CARUS przez orkiestrę i chór ze Stuttgartu pod dyrekcją Friedera Berniusa.
Miesięcznik LE MONDE DE LA MUSIQUE zwrócił się do kandydatów w obecnych wyborach prezydenckich z pytaniem, jakie miejsce w ich życiu zajmuje muzyka klasyczna. Niektórzy nie raczyli nawet odpowiedzieć, jak komunista Robert Hue albo trockistowska ciotka rewolucji Arlette Laguiller. Spośród siedmiu głównych kandydatów, którzy przekazali swoje odpowiedzi, jedynie Jacques Chirac przyznaje otwarcie, że jego "naturalnym środowiskiem kulturalnym" jest literatura, a nie muzyka. A że jedynym utworem muzycznym, który podaje jako przykład tego, co mu się podoba – obok azjatyckiego folkloru – jest "Młot bez mistrza" Pierre'a Bouleza – nie mamy kłopotów ze zrozumieniem, co chce przez to powiedzieć.
Wszyscy pozostali kandydaci, sądząc po ich wypowiedziach, gotowi byliby natomiast podpisać się pod sławnym zdaniem Nietzschego, które przytacza liberał Alain Madelin: "Bez muzyki życie byłoby błędem". No pięknie, ale czy wobec tego ich programów politycznych, w których nie ma śladu troski o muzykę, nie należałoby również uznać za "błąd"?
Kandydat umiarkowanego centrum François Bayrou żałuje, że nie nauczył się za młodu grać na żadnym instrumencie. Pociesza się poezją i sztuką oratorską, ale muzyka klasyczna zajmuje w jego życiu miejsce bardzo ważne, a jego dzieci są, jak zapewnia, prawdziwymi melomanami. Socjalista-dysydent Jean-Pierre Chévènement grał jako dziecko na fortepianie, ale potem przestał z braku czasu. Twierdzi, że słucha muzyki regularnie, a ze szczególnym upodobaniem – niemieckich postromantyków: Straussa czy Mahlera. Jean-Marie Le Pen uczył się za młodu gry na skrzypcach, ale jak mówi na szczęście przestał, dla dobra ludzkości. Jego ulubionym dziełem jest Koncert skrzypcowy Beethovena, ma w domu wiele różnych interpretacji. Lider Frontu Narodowego gusta ma eklektyczne i wbrew pozorom – woli operę włoską od niemieckiej. Czyżby Wagner źle mu się kojarzył? A to ci dopiero...
CD3/17 Wagner – Walkiria, fragm.. – K.Bohm
PHILIPS 464 751-2
Fragment wznowionej ostatnio przez PHILIPSA Walkirii z Festiwalu w Bayreuth pod świetną batutą Karla Bohma, który za młodu niestety flirtował z nazistami.
Zostawmy jednak Le Pena z jego demonami. Prawdziwą melomańską żyłkę i pewne rzeczywiste kompetencje widać w zasadzie u dwóch tylko kandydatów, wspomnianego Alaina Madelina oraz Lionela Jospina. Obaj zresztą mają słabość do opery, zwłaszcza do Verdiego i popisują się w tej materii erudycją. Jospin zapewnia, że chodzi na przedstawienia regularnie, gdy tylko znajdzie chwilę czasu. Stale też słucha muzyki w domu, i dla odprężenia, i podczas pracy. Bach, jak powiada, pomaga mu myśleć, stymuluje refleksję. Przepada też za muzyką kameralną: sonaty skrzypcowe Brahmsa, Fauré i oczywiście Mozart.
Jedno mnie zaskoczyło i nie zaskoczyło równocześnie: omalże jedynym klasycznym wykonawcą, poza kilkoma słynnymi śpiewakami, wymienionym w dodatku przez trzech aż kandydatów – Jospina, Madelina i nawet przywódcę Zielonych Noela Mamera (który w ogóle nie zna się na muzyce) - jest Glenn Gould. Pisałem już o tym wielokrotnie, że genialnie stuknięty Kanadyjczyk zdołał dokonać cudu, przerzucając jak nikt inny pomost między wielką muzyką a światem kompletnych nawet profanów. Raz po raz spotykam młodych ludzi, którym muzyka zwana poważną zawsze była obca i którzy nagle, słuchając tego diabelsko swingującego Bacha, niespodzianie połknęli bakcyla...
CD4/29-33 Bach – Var.Goldberg - G.Gould/Salzburg 1959
SMK 53474
Lionel Jospin i Alain Madelin wymienili obydwaj, wśród swych utworów-fetyszy, Wariacje Goldbergowskie Bacha w wykonaniu Glenna Goulda, podejrzewam jednak, że tej interpretacji nie znają. Jest to bowiem nagranie z występu Goulda na Festiwalu w Salzburgu, w 1959 roku – w moim odczuciu jeszcze piękniejsze (choćby przez swą "ulotność", fantazyjność, quasi-niematerialność) od obu słynnych nagrań studyjnych, też zresztą genialnych.
A wracając jeszcze na moment do naszych kandydatów na prezydenta – przyznam, że gdybym kierować się miał tylko muzycznymi kryteriami, głosowałbym właśnie na tych dwóch: Jospina i Madelina. Nawet nie ze względu na ich muzyczne kompetencje. Głównie z tej przyczyny, że tylko oni wydają się choć odrobinę troszczyć – pierwszy w praktyce, drugi w teorii (gdyż władzy nie ma i raczej mieć nie będzie) – o "pracę od podstaw". Tylko to się bowiem liczy, reszta to "opium dla elit", zamkniętych w swoich coraz ciaśniejszych ghettach.
Alain Madelin wyraża celnie, o co tu w istocie chodzi: "Chciałbym – powiada - by każdy mógł dzielić się tym szczęściem, jakiego dostarcza muzyka. Aby nie było to zarezerwowane dla garstki wybranych. Dlatego zawsze się biłem o uznanie edukacji artystycznej w szkołach za jeden z priorytetów. Jest to coś, co rozwija wyobraźnię i wrażliwość, otwiera serca i umysły, sprzyja integracji i tolerancji".
Nic dodać nic ująć. Jeszcze tylko trzeba to wykonać. A co do dzielenia się szczęściem i radością wspólnego muzykowania – trudno o lepszy tego przykład, niż owe finałowe Presto z kwartetu o wdzięcznej nazwie "Skowronek", opus 64 numer 5 Józefa Haydna – z najnowszej płyty nagranej dla firmy PRAGA przez znakomity Kwartet Prażak.
CD5/6 Haydn - Kwartet op.64/5, Presto – Kw. Prażak
PRAGA DIGITALS PRD 250 169
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU