Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 17:33 TU
Rozpoznać go łatwo: smyczek jakby "ciężki", dźwięk mocny, soczysty i niemalże wyzbyty vibrato... Początkowo nawet mu to wyrzucano, ale szybko tę rzekomą wadę zaczęto cenić jak wyjątkową zaletę. Gdyż ów dźwięk, rzec by można "prostoduszny", jak często o jego grze mówiono, płynie prosto z serca. To serce zresztą w końcu nie wytrzymało. Po dwóch zawałach, operacjach, by-passach – 22 września trzeci okazał się fatalny. Być może dobiło je to, co wydarzyło się w Nowym Jorku w ów czarny wtorek 11 września. Issac Stern był od lat z tym miastem wyjątkowo silnie związany. Przez blisko pół wieku był prezesem zarządu Carnegie Hall: najsłynniejsza sala koncertowa świata zawdzięcza mu zresztą swe przetrwanie – w roku 1960 udało mu się ocalić ją przed wyburzeniem.
CD1/6 Chopin – Nokturn Es op 9/2 (transkr.) – I.Stern
W wieku 81 lat opuścił nas zatem ostatni z wielkich skrzypków "starej generacji" – po Menuhinie, Milsteinie, Ojstrachu czy Heifetzu. Od tych pozostałych wiele go zresztą różniło. Isaac Stern nie przybył ze Wschodu jako ukształtowany czy choćby potencjalny muzyk. Urodził się co prawda w Krzemieńcu na Podolu, 21 lipca 1920 roku, ale już w parę miesięcy później znalazł się z rodzicami w San Francisco. Nie był też ani trochę, jak wszyscy inni, cudownym dzieckiem. Skrzypce wziął do ręki w ósmym roku życia, czyli bardzo późno. Rodzice wcale go do tego nie popychali: nie byli muzykami, choć kochali muzykę. I w rezultacie – został wszystkim tylko nie "wirtuozem". W jego olbrzymim repertuarze nie ma w ogóle owych wirtuozowskich kawałków, którymi inni soliści epatują publikę: ani śladu Paganiniego czy "wiedeńszczyzny", żadnych kaprysów czy miniaturek Kreislera. Nie ma bodaj innego skrzypka, który zdołałby podbić świat grając wyłącznie koncerty, tria i muzykę współczesną.
O swym pierwszym profesorze Naumie Blinderze Isaac Stern mówił, że nauczył go nie tyle smyczkowania czy palcówek, co "rzeczy najważniejszej, jakiej profesor może nauczyć: poznania samego siebie i samodzielnej pracy". W wieku 15 lat Stern debiutuje z Blinderem w Podwójnym Koncercie Bacha, rok później gra koncerty Brahmsa i Czajkowskiego. Za pulpitem stał nie byle kto: w San Francisco Pierre Monteux, w Los Angeles Otto Klemperer. Wielcy dyrygenci zawsze szalenie go inspirowali: im więksi – mówił – tym łatwiej się z nimi muzykuje.
Lecz decydującym zapewne muzycznym wtajemniczeniem było wysłuchanie na żywo 16. kwartetów Beethovena, wykonanych w San Francisco przez Kwartet Budapeszteński. Od tej chwili wiedział, że muzyka kameralna to prawdziwe serce muzyki – jej najczystsza, najbardziej przedestylowana forma. Nie bez znaczenia była też przyjaźń z Pablo Casalsem: zaproszony na jego pierwszy festiwal w 1950 roku, wprowadzony tam przez drugą duszę tego miejsca, skrzypka Aleksandra Schneidera – Isaac Stern czuł się odtąd w Prades jak u siebie w domu.
Utkwił mu w pamięci szczególnie jeden, magiczny moment. Mieli nagrywać Kwintet Schuberta, ale Casals był chory i odwołano wszystkie występy. Ale któregoś dnia, po kolacji, ktoś rzucił pomysł, żeby jednak Kwintet nagrać. O trzeciej czy czwartej w nocy, przy świetle księżyca, Stern, Schneider, Milton Katims, Pablo Casals i Paul Tortelier zaczęli jakby grać "dla siebie". Zapewne coś z tej atmosfery na płycie zostało..
CD2/13 Schubert – Kwintet C, Adagio (fragm.) – Stern, Casals etc.. CBS MASTERWORKS PORTRAIT MPK 44853
Muzyka kameralna – mówił Stern – "to nie tylko szkoła piękności i dyscypliny, to również jedyna w swoim rodzaju okazja, by nauczyć się słuchać innych". Dlatego też stale namawiał młodych do jej uprawiania, widząc w tym jedyny sposób na zrozumienie, czym naprawdę jest muzyka. Do konkursów miał stosunek wrogi: od ćwierć wieku zaledwie jedna piąta ich laureatów kontynuuje karierę, skoncentrowanie się wyłącznie na repertuarze konkursowym hamuje rozwój młodego artysty, szalenie go zubaża – mówił w jednym z wywiadów. Żaden wielkich skrzypków poprzedniej generacji nie startował w konkursach. Dzisiaj, w erze dzikiej komercjalizacji, gdy impresaria patrzą jedynie na dyplomy i trofea, młodzież nie widzi innego wyjścia, by się przebić.
Stern nie był profesorem, ale pomagał wielu talentom – jak choćby Midori czy Yo Yo Ma. Z tym ostatnim zresztą i z pianistą Emmanuelem Axem założył nowe trio, po śmierci w 1984 roku wiolonczelisty Leonarda Rose. Poprzednie trio – w którym ze Sternem i Rosem grał pianista Eugene Istomin – przejdzie do historii, obok Tria Beaux-Arts, jako najsłynniejszy tego rodzaju zespół od czasu legendarnej trójcy Cortot-Thibaud-Casals. Właściwie zaczęli jakby "niechcący": Istomin, Stern i Rose przez długie lata grywali sobie dla przyjemności, dopiero z końcem lat 60. wpadli na pomysł, by dać parę występów, a po długim tournee zabrali się do nagrywania płyt. No i nagrali niemal wszystko, co było do nagrania: tria Haydna, Beethovena, Schuberta, Brahmsa, Mendelssohna – plus wiele kwartetów czy kwintetów z udziałem przyjaciół.
W mało którym zespole uderza taka komitywa: udało im się osiągnąć niezwykłą równowagę między klasycyzmem a fantazją. Gdybym miał więcej czasu, puściłbym państwu Largo z kwintetu "z duchami", opus 70 numer 1 Beethovena, w którym – dzięki niezwykłej, dźwiękowej alchemii - Istomin, Stern i Rose wywołują "prawdziwe" duchy. Zamiast tego – mała próbka z Mendelssohna.
CD3/7 Mendelssohn – Trio No1, Scherzo - Istomin, Stern, Rose SONY SM3K 46425
"Cywilizowane społeczeństwo potrzebuje muzyki, malarstwa i tańca" – mówił Stern, niezmordowany ambasador kultury, jeden z inicjatorów National Endowment for the Arts, czyli głównej instytucji, subwencjonującej życie artystyczne w USA. Był niewątpliwie, jak Menuhin, "artystą zaangażowanym". Krążył wciąż po całym świecie z artystyczno-humanistycznym przesłaniem. Nigdy jednak nie chciał wystąpić w Niemczech, kraju, w którym zrodził się obłęd Holokaustu. Namawiał młodych Żydów, by tam jechali – sam nie był w stanie.
W roku 1951 był pierwszym amerykańskim skrzypkiem, występującym w Związku Radzieckim, ale potem nie chciał tam wrócić tak długo, jak długo rosyjscy artyści nie będą mieli możliwości swobodnego opuszczania kraju. Anulował koncerty w Grecji po puczu wojskowym, odbył długie tournee w Chinach, by nawiązać kontakt z tamtejszą młodzieżą – rezultatem był zresztą słynny dokument, wyróżniony Oscarem, a zatytułowany "Od Mao do Mozarta". Do Izraela stosunek miał równie emocjonalny, jak Menuhin, lecz bardziej zniuansowany: myślał też o Palestyńczykach, miał nawet konkretny projekt, który upadł z chwilą wybuchu pierwszej Intifady, a jednocześnie wszystkim został w pamięci surrealistyczny spektakl, kiedy to – podczas wojny w Zatoce Perskiej – publiczność w maskach gazowych słucha Issaca Sterna, też w "gazmasce", grającego Sarabandę Bacha.
Z pomocą pisarza Chaima Potoka spłodził niedawno swą autobiografię, zatytułowaną optymistycznie – gdyż taka była natura tego bon vivant, tryskającego życzliwością i humorem – "Moich pierwszych 79 lat"... Pytany przy tej okazji, co go w dzisiejszym świecie napawa największym niepokojem, odpowiadał trzeźwo i proroczo, że "w pierwszym rzędzie, zatrważająco niski poziom telewizji" oraz "Internet, nadzwyczajne medium, służące jednak również do rozpowszechniania śmieci i błyskawicznej indoktrynacji niedouczonych istot, niezdolnych przed tym się obronić".
Parę lat wcześniej firma SONY, która przejęła archiwa CBS – firmy, z którą Stern przez pół wieku był związany – uczciła jego 75-lecie wydaniem 44-płytowej kolekcji jego nagrań, zatytułowanej A life in Music. Isaac Stern nagrał w sumie dobrą setkę płyt. Obok muzyki kameralnej, sonat i koncertów – jest w tym dorobku wiele dzieł współczesnych. Dedykowali mu swe utwory najsłynniejsi kompozytorzy XX wieku: zawdzięczamy mu prawykonania Serenady Bernsteina, koncertów Pendereckiego czy Henri Dutilleux. Do jego największych osiągnięć należą poza tym interpretacje koncertu Sibeliusa i kompletu koncertów Mozarta, z Georges'em Szellem i Aleksandrem Schneiderem.
Raz jeszcze oddajmy głos Isaacowi Sternowi: "Zawsze wiedziałem, że nie będę w stanie grać na skrzypcach tak dobrze, jak Heifetz, Ojstrach, Milstein czy (w naszych czasach) Perlman lub Zuckerman, von Mutter, Gidon Kremer lub Midori. Mam świadomość, że brakowało mi zawsze owych podstaw i dyscypliny, niezbędnych do ukształtowania prawdziwego skrzypka. Lecz z drugiej strony – pozwoliło mi to zapewne zgłębić muzykę, przejrzeć ją na wylot: to cała moja siła, moja przyjemność i moja racja bytu".
Nic dodać, nic ująć... Może jeszcze jedno: "trzeba umrzeć młodym, lecz w miarę możności – jak najpóźniej". Jak większość celnych aforyzmów, wymyślił to George Bernard Shaw, ale Isaac Stern podaje się za współautora... Oto raz jeszcze on – tym razem w finałowym Rondzie z 2 Koncertu D-dur Mozarta, towarzyszy mu The English Chamber Orchestra pod batutą Aleksandra Schneidera...
CD4/6 Mozart – Koncert D-dur KV 211, Rondo - Stern/Schneider CBS M2YK 45614
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU