Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 18:03 TU
CD1/7 Brahms – Sonata f-moll, Scherzo - Sokolov
OPUS 111 OPS 30-103
Zaczynam mocnym uderzeniem, ale trzeba znowu walnąć pięścią w stół. Wracam do mojej idee fixe: podczas gdy na targowisku próżności puszy się miernota – to, co najciekawsze (lub najpiękniejsze) wiedzie żywot dyskretny, znane tylko wąskiemu kręgowi afficionados. Upomniałem się tu kiedyś o Alberta Cohena, którego Belle du Seigneur, najpiękniejsza powieść XX wieku, nie doczekała się wciąż polskiego przekładu. Upominałem się z uporem o Williama Kapella, który gra Mazurki Chopina jak nikt inny – jak również o Vladimira Feltsmana, niezrównanego odtwórcy dzieł Bacha, który dla krytyków w ogóle nie istnieje (zresztą i jego płyty od dawna zniknęły z europejskiego rynku).
Teraz zatem kolej na Sokołowa... To w jego właśnie wykonaniu słyszeliśmy na początku pierwsze takty Scherza z Sonaty f-moll Brahmsa. Skarżymy się, że odeszli wszyscy tytani klawiatury – Richter, Gould, Benedetti, Horowitz... – a nie dostrzegamy tych, którzy mogliby nas pocieszyć. Bo też Grigorij Sokołow, nabrałem co do tego spóźnionej pewności, należy do rasy wielkich pianistów; rzekłbym nawet, że w swoim rodzaju (nic nie ujmując płomiennej Marcie Argerich) jest dziś być może jedynym przedstawicielem tego wymierającego gatunku, zaduszonego terrorem „muzycznej poprawności”.
Gdy mówię „wielkość”, mam na myśli niezwykle silną osobowość – kogoś, kogo gra wzbudza natychmiast „strzyżenie uchem”, a także, równie często, ostre kontrowersje. Zgoda, mogę nawet przyjąć, że u Sokołowa „wielkie” miesza się czasem z „małym”, ale czy nawet o Glennie Gouldzie (wzbudzającym kiedyś jeszcze większe kontrowersje) nie da się tego powiedzieć? Dyskusyjne wybory czy wręcz poślizgi są nieuniknione, kiedy ktoś idzie własnym szlakiem, podejmując największe ryzyko.
Mogę też przyjąć, że strażnikom dogmatu czy tzw. „dobrego smaku” niektóre interpretacje, nieortodoksyjne tempa – mogą wydać się zmanierowane, balansujące na granicy kiczu: mogliby to powiedzieć choćby o dwóch Mazurkach, które słyszeliśmy na bis w Théâtre des Champs-Elysées: były szalenie wolne, rytmicznie mało „mazurkowe” – a przecież Sokołow wyczarował z nich śpiewne poematy, które wszystkich zauroczyły.
Płyty w niewielkim tylko stopniu odzwierciedlają jego sztukę. Po pierwsze – szalenie ich mało. Za nagrywaniem w studio nie przepada – a na dopuszczenie na rynek taśm z licznych występów długo nie może się zdecydować. Czy wyjdzie kiedyś na przykład III Koncert Rachmaninowa, o którym świadkowie twierdzą, że nie słyszeli nigdy nic podobnie genialnego? Jeśli nie liczyć wcześniejszych płyt nagranych dla MELODII, których na Zachodzie nie widzę, na razie musimy się zadowolić tym, co wydała Jolanta Skura we Francji, pod szyldem OPUS 111: Bach, Beethoven, Schubert, Brahms, Rosjanie – i dwa razy Chopin: sonaty oraz preludia...
CD2/23 Chopin – Preludium F-dur - Sokolov
OPUS 111 OPS 30-9006
Grigori Sokołow grał Preludium F-dur Chopina, ale przy Nokturnie cis-moll zagranym na bis w Paryżu, z najbardziej niematerialnym trylem jaki w życiu słyszałem, wydaje to się blade...
Sokołow jeździ wciąż po świecie, ale jego występy we Francji są szalenie rzadkie. Takiej okazji się nie przegapia. Przegapił ją niestety krytyk LE MONDE, który co prawda był na koncercie, ale usłyszał coś całkiem innego, niż cała publiczność, która bez końca wiwatowała, nie chcąc artysty puścić do domu. Otóż ów krytyk, tutejsza wyrocznia w dziedzinie pianistyki, usłyszał właśnie tylko to, co nie mieści się w kanonach „muzycznej poprawności” i orzekł, że Sokołow – zamiast przed ołtarz sztuki – „zaciąga nas do burdelu”...
Tenże sam krytyk, swego czasu, dokładał podobnych starań aby zniszczyć Piotra Anderszewskiego – szczęśliwie mu się nie udało, niemniej takie eksplozje żółci u mandarynów muzycznego establishmentu uważam za kryminalne nadużycia władzy. Abstrahując bowiem od tego, co nas destabilizuje (a co zresztą wydaje mi się błogosławionym odejściem od sztampy, w dobie cyfrowo-płytowej urawniłowki) – minimum przyzwoitości nakazuje dostrzec przynajmniej to, co czyni z Sokołowa fenomen wyjątkowy.
Nie chodzi mi nawet o malowniczość samej postaci, choć i to nie jest bez znaczenia. Sokołow lubi grać w ciemności, jak Richter. Gdy wchodzi na scenę - zgarbiony niedźwiedź podążający dyskretnie do fortepianu, stroniący od wszelkich gestów pod publikę, ubierający się jak kloszard, z pokaźnym brzuszkiem, który go wyprzedza, z włosem zmierzwionym i już siwiejącym, mimo przekroczonej ledwie pięćdziesiątki – przypomina mi, nie wiem czemu, starego Brahmsa, tyle że bez brody.
Nie, chodzi mi głównie o szeroko rozumiany warsztat. Spytałem eksperta w tej materii, wspomnianego przed chwilą Anderszewskiego. Odpowiada bez wahania – zapominając o wszelkiej profesjonalnej zazdrości – że pod tym względem, nikt po prostu nie jest mu dzisiaj w stanie dorównać. Sokołow ma nieograniczoną paletę barw – to wznieca fajerwerki, to zapada w najgłębszą medytację, raz jest groźnie masywny, raz nieziemsko lekki, raz oleisty, innym razem śmigający jak ponaddźwiękowy odrzutowiec, operuje pedałem w sposób niezrównany, to rozdymając, to znów gasząc dźwięk – lecz najbardziej może oszałamiające (przywołujące co najwyżej wspomnienie Rachmaninowa, Richtera lub Hofmanna) jest jego toucher – ów bezpośredni kontakt z klawiaturą, gdy palce, stykając się ze sztywnym mechanizmem, znajdują jakimś cudem drogę do czystej muzyki, omalże lekceważąc prawa fizyki i instrumentalnej inżynierii. To ciekawe, że zarówno Richter, jak i Sokołow osiągają tu podobny efekt – chociaż Richter przystosowywał się natychmiast do pierwszego lepszego fortepianu-młockarni, znalezionego w jakiejś wiejskiej szopie – podczas gdy Sokołow do ostatniej chwili przed występem testuje godzinami możliwości instrumentu, znając się na tym lepiej od ekspertów od Steinwaya.
Jeśli ten fragment Ronda G-dur Beethovena o tej niezrównanej maestrii państwa nie przekona – to proszę zmienić częstotliwość, radio lub charakter...
CD3/2 Beethoven – Rondo G-dur, op.51/2, OPUS 111 OPS 30-63
Powiem po męsku: nie znam żadnego pianisty, żyjącego lub martwego, zdolnego do przezwyciężenia oporu materii – jak w tym fragmencie Ronda G-dur Beethovena – w tak oszałamiający sposób, jak Sokołow. Czasem parę sekund wystarczy, by wybić się na nieśmiertelność...
Grigori Sokołow jest od lat – jak to ujął pewien krytyk – jednym z „najlepiej strzeżonych sekretów pianistyki”. Kilka faktów... Urodził się w Petersburgu w 1950 roku. Już po czterech latach umieszczono go w szkole dla utalentowanych dzieci. Miał lat 16 gdy wygrał jednogłośnie słynny Konkurs Czajkowskiego w Moskwie: przewodniczącym jury był nie byle kto, gdyż sam Emil Gilels, z którym już wówczas go porównywano. Przez wiele następnych lat – polityka utrudniła mu dalszą karierę: Dopiero po upadku komunizmu – zaczął produkować się na Zachodzie. Ale też nie robił nigdy nic, by nadać sobie rozgłos, brylować w mediach, słowem – przypodobać się krytykom i publice.
Nie ma talentu showmana –jak Gould, odmieniający swój genialny ekscentryzm przez wszystkie przypadki nowoczesnych technologii – aby swą dziwaczną osobowość dobrze sprzedać. O tym, że Sokołow zna na wyrywki przepowiednie Nostradamusa, wszystko wie o podboju Kosmosu i rozkładzie lotów różnych towarzystw lotniczych, jest znawcą nowoczesnego malarstwa i umie rozszyfrowywać kody kreskowe na towarach w supermarkecie – dowiaduję się od krytyka BBC, Michaela Churcha. Wariatów na świecie nie brakuje – ale nie ma znów tak wielu, zdolnych wejść w kontakt – być może właśnie dzięki wolności, jaką obdarza nas absolutna techniczna maestria w połączeniu z szaleństwem – z tym, w największych arcydziełach, co dla utalentowanych nawet przeciętniaków jest nieosiągalne.
Jednym z przykładów może być nagranie Kunst der Fuge, dokonane blisko 20 lat temu w Petersburgu: w dobrym tego słowa znaczeniu „dydaktyczne” – to znaczy ukazujące lepiej, od jakiegokolwiek innego, włącznie z mityczną wersją Goulda, niebywałą złożoność dzieła i stopniowe narastanie komplikacji. Sokołow dokonuje jego gramatycznego rozbioru, za pomocą akcentów i dynamiki uplastycznia wielowarstwową strukturę: mam wrażenie, destabilizujące i zarazem ożywcze, że dzieło, w którym rozumiałem już każdy takt i każdą modulację, znów mi się wymyka. A ściślej rzecz biorąc: żąda ode mnie nowego wysiłku...
CD4/9 Bach – KdF, Contrapunctus 9 – Sokolov
OPUS 111 OPS 52-9116/17
Grigori Sokołow grał 9 Kontrapunkt z Kunst der Fuge Bacha. Znacznie jeszcze ciekawszych rzeczy dokonuje w 8, 11 lub 14, ale czas nie pozwala mi ich tu zaprezentować.
Repertuar Sokołowa zarazem jest szeroki i bardzo szczególny. Nie dbając o medialny wydźwięk swych poczynań, stroni na ogół od cyrkowych zmagań z przygodną orkiestrą, preferując intymne recitale. Ostatnio najchętniej grywa to, na co żaden z pianistów – od czasu Marcelle Meyer, pół wieku temu – nie wiedzieć czemu nie odważa się zamachnąć: większość jego recitali otwiera dobre pół godziny muzyki klawesynowej dawnych mistrzów – Byrda, Frobergera, Rameau czy, jak w Paryżu, Couperina – w której osiąga niezwykłe, „lutniowe” brzmienie, pozwalając też sobie na malowanie dźwiękami w sposób, o jakim klawesyniści mogą tylko pomarzyć.
Myślę jednak – sądząc po jedynej płycie, jaką mam pod ręką – że prawdziwym żywiołem Sokołowa (obok Bacha, którego preludia, fugi i partity grywa często publicznie, z pewnością nie gorzej niż Gould) jest bez wątpienia Beethoven. Jakbym daleko nie sięgał pamięcią, nie znajduję nikogo – może poza Toscaninim, albo Schnablem - kto byłby w stanie wziąć za dobrą monetę bluźnierczy okrzyk Beethovena, wyrażający jego genialną bezkompromisowość i nietolerancję: „Mam w nosie pańskie skrzypce!”. Beethoven raz po raz domaga się rzeczy niemożliwych – otóż Sokołow, z niewinnością geniusza klawiatury, przynosi mu je w ząbkach. „W ostatnim dniu mego życia chciałbym słuchać Sokołowa, grającego Beethovena” – zwierza się krytyk z San Francisco. Postulat w istocie dwuznaczny: nawet przysłowiowy Maciek, leżący na desce – słuchając tego Ronda alla ingharese Beethovena w wykonaniu Grigorija Sokołowa – zapewne „poderwał by się jeszcze” – czego sobie i państwu życzy Stefan Rieger...
CD3/3 Beethoven – Rondo alla ingharese op. 129 – Sokolov OPUS 111 OPS 30-63
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU