Stefan Rieger
Tekst z 17/02/2010 Ostatnia aktualizacja 17/02/2010 18:43 TU
I tak kończy się Rok Bachowski... Lada moment zacznie się następny. Dla miłujących muzykę każdy rok jest Bachowski. Nie ma co fetyszyzować dat. Bach istnieje jakby poza czasem. Ma się wrażenie (i nie widzę nikogo, o kim dało by się to powiedzieć) że istniał od zawsze i zawsze istnieć będzie...
I tak kończy się Rok Bachowski... Lada moment zacznie się następny. Dla miłujących muzykę każdy rok jest Bachowski. Nie ma co fetyszyzować dat. Bach istnieje jakby poza czasem. Ma się wrażenie (i nie widzę nikogo, o kim dało by się to powiedzieć) że istniał od zawsze i zawsze istnieć będzie...
Widzę go jako centrum naszej cywilizacji: Wielką Syntezę, która wszystko wchłonęła i z której wszystko wypływa. Widzę go jako tego spośród nas, który wzbił się najwyżej, stając się przez to dla nas alfą i omegą – najwyższym kryterium jakości, sędzią nad sędziami. Póki istnieć będzie choć jeden słyszący – to do niego będziemy się nieustannie przymierzać.
W wydanej niedawno książce pod tytułem „Wielkość Bacha”, muzykolog Joel-Marie Fauquet i socjolog Antoine Hennion – analizując ewolucję percepcji i formowanie się „kultu” na przestrzeni XIX wieku we Francji – stwierdzają słusznie, że Bach nie jest jakimś oderwanym od ziemi, samoistnym absolutem: na fenomen imieniem Bach składa się również to, jaki praktyczny użytek z niego robimy, jak go postrzegamy i jak nas odmienia. Stanowi ideał, którego nie sposób dosięgnąć – ale jest też biczem Bożym, smagającym za lenistwo, ignorancję, brak dyscypliny. Nie tylko dla nowej muzyki, ale i dla naszego smaku, naszej wrażliwości – inwencje, preludia i fugi Bacha są jedyną w swoim rodzaju szkołą, z pokolenia na pokolenie, z której wyjść możemy ze „świadectwem dojrzałości”.
Jest Bach-ponadczasowy, ale jest też Bach – nazwijmy to – „socjologiczny” i dopiero ich suma daje całego Bacha. Kolejne pokolenia muzyków i słuchaczy starają się do niego zbliżyć, każde na swój sposób, zgodnie ze swą wrażliwością, choćby i nieudolnie – ale nawet i w nieudolnych, opacznych czy (jak mówią dzisiejsi puryści) „nieautentycznych” wcieleniach jego muzyki – tkwi cząstka prawdy o Bachu, odprysk jego wielkości.
Bądźmy zatem tolerancyjni. Minął szczęśliwie czas sekciarstwa, właściwego początkom współczesnej „barokowej rewolucji”. To może najbardziej pozytywne w minionym Roku Bachowskim, że powszechna mobilizacja przyczyniła się do przełamania barier – między tym, co rzekomo „autentyczne”, a tym, co trzyma się rzekomo „zatęchłej, pseudo-romantycznej tradycji” lub przeciwnie – nie cofa się przed bluźnierstwem, subiektywizmem, futurystyczną spekulacją...
Grano i nagrywano w tym roku Bacha nieprzytomnie, autentycznie i eklektycznie, bez kompleksów – co się chwali, ale co jeszcze nie oznacza, że ilość automatycznie przeszła w jakość. Prawdę mówiąc wydarzeń, które by naruszyły porządek dotychczasowej dyskografii, szukać by trzeba ze świeczką. Udało się ją co najwyżej wzbogacić dzięki wkładowi rocznicowej edycji HANSSLERA, która odsłoniła nam wszystkie zakamarki twórczości Bacha – młodzieńcze szkice, transkrypcje, alternatywne wersje znanych utworów, słowem, komplet nad kompletami, szkoda tylko że wykonawcy – poza może klawesynistą Robertem Hillem, paroma organistami, pianistą Jewgienijem Koroliowem – nie zawsze stają na wysokości zadania.
Kilka spóźnionych odkryć zmusiło mnie wszak do naniesienia drobnych korekt na karty mojej dyskografii, w szczególności – w jej rozdziale pianistycznym. Zmuszony jestem na przykład walnąć się w piersi i oddać honor dwóm paniom, o których nieco pochopnie – sądząc po niemiarodajnych strzępkach ich dokonań – wyrażałem się lekceważąco. Pierwsza z nich, Rosalyn Tureck, była z początkiem lat 50. główną inspiracją dla Glenna Goulda, który w jej grze – niesłychanie analitycznej, rytmicznie zdyscyplinowanej, klarownej – znalazł odtrutkę na niechlujstwo i sentymentalizm pseudoromatycznej tradycji. Reedycja jej nagrania Wohltemperiertes Klavier z 1953 roku nie burzy zapewne dotychczasowej hierarchii – wzorcem pianistycznej maestrii pozostanie dla mnie wersja Vladimira Feltsmana, więcej poezji dostarczy mi Samuel Feinberg, nie ma bardziej fascynującej przygody, niż wyprawa w kosmos w towarzystwie Glenna Goulda – ale z czcigodną, nieco zbyt ortodoksyjną kapłanką Bacha, jaką jest pani Tureck, też mi jest po drodze. Nic tu zbyt nie ekscytuje, nic nie wystaje ponad normę – lecz wszystko jest na swoim miejscu...
CD1/22 WtK-II, Fuga C-dur - R. Tureck DG 463 305-2
Fuga C-dur z II-go tomu Das Wohltemperiertes Klavier Bacha w wykonaniu Amerykanki Rosalyn Tureck..
Z lekceważeniem wyrażałem się również o znacznie młodszej Kanadyjce, Angeli Hewitt, wynoszonej pod niebiosa przez brytyjskich krytyków. Zwracam im honor, w tym jednym punkcie. Ich konserwatyzm i szowinizm nie znają granic, ale panna Hewitt nie przynosi im wstydu. Zwyciężczyni pierwszego konkursu imienia Glenna Goulda, zorganizowanego w Toronto w 1985 roku – (niesmaczny dowcip, zważywszy na awersję Goulda do wszelkich form współzawodnictwa) – trzyma się strukturalno-estetycznych opcji mistrza, a zwłaszcza żelaznego pulsu. Słuchanie jej nagrań nie jest może metafizyczną przygodą, ale takiego Bacha – naturalnego, przejrzystego, „sfeminizowanego” w najlepszym tego słowa znaczeniu – polecić można każdemu, bez wahania...
CD2/6 Bach – I Partita B, Gigue - A.Hewitt
HYPERION CDA 67191-2
Muzyka organowa Bacha to cały kontynent - poza kilkoma hitami jak Toccata i Fuga d-moll albo Passacaglia stosunkowo mało znany. Wielu laików i melomanów wyznaje swą awersję do organów. Bierze się to głównie z tego (jak podejrzewam), że gra się na niewłaściwych instrumentach i w niewłaściwy sposób. Organy są koronnym instrumentem Bacha i żaden inny nie jest w stanie oddać tak plastycznie i klarownie kunsztownych, polifonicznych struktur. Pod warunkiem, że są to organy barokowe i że powściągliwie żonglujemy rejestrami, unikając wszelkiego „czadu”.
Wiązałem wiele nadziei z kompletem, nagranym na 12 kompaktach – dla PHILIPSA – przez nestora francuskich organistów, Jean’a Guillou. Ow płodny kompozytor i wykonawca, otwarty na muzykę współczesną, celebruje od blisko czterdziestu lat w paryskim kościele St-Eustache, dokąd udają się z pielgrzymką, na koncerty mistrza, rzesze aficionados. Jean Guillou nagrał wszystkie dzieła organowe Bacha na żywo, podczas serii recitali z końcem zeszłego roku. Wyczyn to nie lada – zważywszy choćby na wiek artysty – szkoda tylko, że zabrakło mu krytycyzmu, który pozwoliłby powstrzymać się od publikacji nagrań, obnażających tak okrutnie jego techniczną niedołężność. Nie mówiąc już o tym, że organy w kościele St-Eustache – odpowiednie może dla symfonicznych fajerwerków w stylu Liszta czy Widora – czynią z Bachowskich łamigłówek niestrawnego zakalca. Wystarczy posłuchać puentylistycznych interpretacji Tona Koopmana, czy wirtuozowskich, stratosferycznych poematów Michela Chapuis, by zrozumieć o co chodzi. Porównajmy: najpierw Jean Guillou, potem Michel Chapuis – w czwartej Sonacie triowej e-moll...
CD3/4 IV Sonata triowa e-moll, pocz. - Guillou
PHILIPS 468 082-2
CD4/10 idem... M.Chapuis
AUVIDIS VALOIS V 4411
Adagio i Vivace z 4 Sonaty triowej Bacha. Grali kolejno; Jean Guillou i Michel Chapuis. Niech każdy sobie wybierze, co woli. Ale niesłychanie krystaliczne, „owocowe” brzmienie organów z Kopenhagi, na których gra Chapuis, wydaje mi się dla tej muzyki ideałem.
Wielkich form w tym Roku Bachowskim nikt radykalnie nie odnowił. W Mszy h-moll najbardziej udanym kompromisem pozostaje nadal wersja pod kierunkiem Rene Jacobsa. Pasja wg świętego Jana pod dyrekcją Petera Schreiera – choć ani trochę nie „filologiczna”, ale jakże intensywnie dramatyczna – jest dla mnie niezmiennie najbardziej poruszającym nagraniem muzyki oratoryjnej Bacha. Historycznej wersji Pasji Mateuszowej Harnoncourta z 1970 roku też nikt do dzisiaj nie prześcignął, a komplet Kantat nagranych przez Harnoncourta z Leonhardtem pozostaje, mimo wszystkich swoich ułomności, najwspanialszym monumentem w dyskografii.
Cieszą natomiast próby nawiązania do „minimalistycznej” estetyki – soliści zamiast chóru, po instrumencie na głos – lansowanej już w latach 70. przez Joshuę Rifkina. Ładną płytę z kantatami przyrządził w tym duchu Konrad Junghaenel z Cantus Koeln, ale jeszcze bardziej udana wydaje mi się seria kantat nagranych wcześniej przez zespół American Bach Soloists pod kierunkiem Jeffreya Thomasa. Cudowne, a nazbyt rzadko wykonywane Małe msze luterańskie nagrał w składzie minimalnym, z dużym wdziękiem, The Purcell Quartet.
Ale postanowiłem, na koniec tego Bachowskiego Roku, zrobić sobie i mam nadzieję również państwu przyjemność – i puścić Kyrie z małej Mszy g-moll w najpiękniejszej interpretacji jaką znam: berlińskiego RIAS Kammerchor i orkiestry kameralnej pod dyrekcją Petera Schreiera. To chyba moja ulubiona płyta, a w owym Kyrie zawiera się jakby kwintesencja sztuki Bacha. Jest to coś w rodzaju niezwykłej wielowątkowej „ballady”: od początku do końca narrację niesie malowniczy, balladowo-pastoralny temat, przecięty w środku dwoma fugowanymi epizodami: pierwsza fuga ma temat wdzięcznie rozkołysany, tańczący – druga archaizujący, poważny. W sumie – cudowna synteza...
CD5/7 Kyrie z Mszy g-moll, BWV 235 - P.Schreier
PHILIPS 454 118-2
Kyrie z małej Mszy g-moll pod batutą Petera Schreiera. Jego 12-kompaktowy album PHILIPSA z muzyką oratoryjną to jeden z najlepszych zakupów, jakiego dokonać może miłośnik Bacha.
Jedną z moich ulubionych, magicznych płyt z dzieciństwa jest Koncert na dwoje skrzypiec d-moll w wykonaniu obu Ojstrachów. Tak lirycznie Bacha już się dzisiaj nie gra, czasem żal. Coś jednak z nastroju tej płyty odnajduję o dziwo w najnowszym nagraniu Nigela Kennedy’ego z Berlińskimi Filharmonikami. Brytyjski enfant terrible skrzypiec, zanim został punkiem, śpiewał czterogłosowe chorały w Szkole Menuhina, a Bacha – jak mówi w jednym z wywiadów – uczył się od Glenna Goulda. To najlepsza szkoła klarowności, wyrazistej artykulacji, intensywności. No i niespodziewanie, nagrane przez Kennedy’ego dla EMI koncerty skrzypcowe Bacha to jedna z najlepszych jego płyt. Uczuleni na „barokowe smyki” znajdą tu pocieszenie. Posłuchajmy na koniec cudownego Largo z podwójnego Koncertu d-moll. Kennedy’emu towarzyszy Daniel Stabrawa.
CD6/3 Koncert na 2 skrzypiec d-moll, Largo – Kennedy/Stabrawa EMI Classics 5 57016-2
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU