Piotr Kamiński
Tekst z 21/08/2008 Ostatnia aktualizacja 21/08/2008 11:41 TU
Bardziej, niż to, co w niej jest, uderza dzisiaj to, czego w niej nie ma: ani słowa o 40. rocznicy najazdu sił Paktu Warszawskiego na Czechosłowację, budującą rzekomo „socjalizm o ludzkiej twarzy” (oksymoron), w ramach „bratniej pomocy”. W Le Figaro – nic. W Libération – ani dudu. W La Croix – cisza. Czyżby koledzy dziennikarze obawiali się, że się sowieckie czołgi w Pradze skojarzą komuś z rosyjskimi czołgami w Gori?
Nie popadajmy w paranoję: przyczyna jest prostsza, zalew innych, dramatycznych wiadomości, takich jak śmierć francuskich żołnierzy w Afganistanie, katastrofa lotnicza w Madrycie, rosnące napięcie na Kaukazie. Przy takiej konkurencji, nawet tak ważna, historyczna rocznica przesuwa się powoli na skraj redaktorskiego biurka, aż wreszcie spada zeń do kosza.
Francuzi przejęci są przede wszystkim śmiercią „swoich chłopców” w Afganistanie, co szczególnie dzisiaj dobrze zrozumieją Polacy. Libération zadaje pytanie, które zadają sobie dzisiaj wszyscy: „Czy należy się wycofać?”.
Dyrektor dziennika, Laurent Joffrin, dał swemu komentarzowi wymowny tytuł „Ryzyko” i pisze tak: „Typ zachodniej interwencji ulubiony przez część amerykańskiej prawicy, oparty na wojskowej potędze i poczuciu słuszności, przestał być aktualny. Przede wszystkim dlatego, że potęgę wojskową stawiają pod znakiem zapytania bojownicy nowego rodzaju. Po drugie zaś dlatego, że „prawo moralne” to kiepski punkt oparcia. Czy jednak trzeba odtrąbić odwrót z Afganistanu? Joffrin odpowiada przecząco, przypominając zwolennikom tego rozwiązania, jaką bazę oddalibyśmy wówczas Al.-Kajdzie, nie mówiąc o pogrzebaniu skutków siedmiu lat pracy. Kto pragnie wielkiej rejterady demokracji?
Co nie oznacza, że trzeba wlec się w ogonie amerykańskiej strategii, brutalnej, wściekłej i bezładnej. Nie da się utrzymać siłą afgańskiego protektoratu. Trzeba rozmawiać z niektórymi przeciwnikami, przede wszystkim zaś rozszerzyć międzynarodowe poparcie dla tej interwencji, np. o kraje muzułmańskie, które nie mają ochoty umocnić Al.-Kajdy. Tylko pod tym warunkiem ryzyko, jakie podejmują francuscy żołnierze, będzie uprawnione – kończy Laurent Joffrin w Libération.
W tym samym numerze komentarz niejakiego Michaiła Gorbaczowa, który zapewnia, że Gruzja to „kryzys którego Rosja nie chciała” i całą odpowiedzialność zwala na niepodległość Kosowa, na NATO i na Saakaszwilego, czyli nic nowego. Na tle afgańskim, Gruzja zniknęła też niemal ze stronic Le Figaro i innych dzienników: zresztą o czym tu pisać? Że Rosja codziennie informuje, iż właśnie zaczęła ewakuację, po czym ani drgnie? To już lepiej zachwycać się czarodziejską liczbą 19’’30, czyli 19 sekund i 30 setnych Usaina Bolta na 200 metrów.
Leczenie niedźwiedzia głaskaniem
Powróćmy zatem jeszcze do wczorajszego Le Monde, gdzie wybitny historyk, pani Françoise Thom, komentuje sytuację na Kaukazie w tonie surowym pisząc o „zachodniej małoduszności wobec Rosji”. Jej zdaniem rosyjska inwazja obnażyła głęboką demoralizację Zachodu, a świadomość tego stanu rzeczy zachęciła Moskwę do działania. Tymczasem, podkreśla Françoise Thom w Le Monde, chmury zbierają się nad nami i już niedługo możemy zostać zmuszeni do działania, chyba, że my, Europejczycy, zgodzimy się zostać wasalami Kremla.
Od objęcia władzy przez Putina, podkreśla autorka, jesteśmy przedmiotem potężnej wojny psychologicznej. Rosja wpoiła nam chorobliwe poczucie winy za zwycięstwo w zimnej wojnie i za skutki katastrofalnych reform gospodarczych z czasów Jelcyna. Nieustannie udaje ofiarę, co obudziło w dyplomacji francuskiej obsesyjne hasło, wedle którego nie wolno Rosji „upokarzać”. Tymczasem zaś Rosja równała z ziemią miasta, rabowała majątek cudzoziemców, mordowała opozycjonistów nawet zagranicą, terroryzowała dyplomatów, groziła sąsiadom – budząc tym zaledwie wątłe protesty.
Tymczasem fiasko pierwszych lat reformy to wynik dziedzictwa komunizmu i charakteru elity, która wyrosła na gruzach komunizmu. Podobnie jak Hitler igrał poczuciem winy na tle Traktatu Wersalskiego, Rosjanie paraliżują naszą wolę składając na nasze barki winę za ich kłopoty w czasach Jelcyna, za rozszerzenie NATO, wojnę w Jugosławii, niepodległość Kosowa, choć zwrot ku dyktaturze putinowskiej zaczął się wcześniej, a dokładnie jesienią 1993 roku, kiedy Jelcyn zbombardował Dumę i przyjął konstytucję obalającą demokratyczny podział władzy.
Kremlowscy propagandziści, pisze Françoise Thom we wczorajszym Le Monde, doskonale opanowali zachodnią frazeologię i, podobnie jak Hitler 70 lat temu, kryją swój plan podbojów pod hasłem „prawa narodów do samostanowienia”. Powinniśmy już chyba wiedzieć, że dyktatury potrafią skupić kłamstwo niczym niszczący promień lasera i skierować je w newralgiczne punkty skamieniałych z wrażenia demokracji.
Przede wszystkim zatem zrzućmy z siebie wreszcie poczucie winy i przypomnijmy sobie, w jaki sposób Putin objął władzę: dzięki prowokacji i wojnie skierowanej przeciwko obywatelom własnej federacji. Pamiętajmy też, co zrobił przez te parę lat: postawił kraj na baczność, rozdał bogactwa ludziom swego klanu, zorganizował kampanię nienawiści wobec Zachodu, rehabilitował Stalina i zbrodnie komunizmu, prowadzi nieustanne pranie mózgu rosyjskich obywateli, trując ich manią prześladowczą, kultem siły i żądzą odwetu.
Rosja, jaką widzimy dzisiaj w Gruzji, to owoc sukcesu tego przedsięwzięcia, zmierzającego do powołania iście bolszewickiego „nowego człowieka”. Przestańmy szukać jej tysiąca usprawiedliwień, które usprawiedliwiają jedynie nasze tchórzostwo, pisze Françoise Thom w Le Monde. Przy pomocy tych samych argumentów o „strefie wpływów” i po to, by ją „uspokoić”, mocarstwa anglosaskie porzuciły Polskę na pastwę Stalina w latach 40.
Przypomnijmy, że na tydzień przed gruzińską operacją, Rosja dyskretnie oddała Chinom terytoria, które o mało nie doprowadziły do wojny między nimi 40 lat temu. Oficjalni rosyjscy patrioci ani pisnęli. Wniosek jest jeden: jedynym celem Rosji jest Zachód, Europa i Stany Zjednoczone. Głosi, że jest „otoczona” przez NATO, ignorując zarazem znacznie groźniejszą agresywność chińską. Każda oznaka słabości, zaślepienia, korupcji czy zapobiegawczych ustępstw, zachęca ją do dalszych żądań.
Póki istnieć będzie niepodległa Europa w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, pisze Françoise Thom w Le Monde, póty Rosja będzie się czuła „otoczona”, a zapewnienie jej „bezpieczeństwa” zależy od zniewolenia wszystkich sąsiadów zachodnich i południowych. Im prędzej połapiemy się w tej obłędnej logice, tym szybciej znajdziemy na nią lekarstwo. Ale utwierdzanie chorego w szaleństwie nie prowadzi do nikąd. I złudzeniem jest sądzić, że chory wyzdrowieje, nie wystawiając się na próbę rzeczywistości, czytamy w Le Monde.
Przegląd prasy
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU