Marek Brzeziński
Tekst z 24/02/2008 Ostatnia aktualizacja 24/02/2008 17:40 TU
Wybierając tygodnik przeciętny zjadacz bagietki kieruje się dwoma głównymi motywami: po pierwsze swoim ulubionym tytułem, najczęściej związanym z jego czy jej poglądami publicznymi; po drugie wymową tytułu - do jakiego stopnia odwołuje się on do naszych, czytelniczych zainteresowań. Zatem zerknijmy na tytułowe strony francuskich tygodników. L’Express pisze o francuskich masonach i pociąganych przez nich sznurkach władzy. Nie kryjący swoich prawicowych sympatii, chociaż niekoniecznie wspierający prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, tygodnik Le Point analizuje „machinę SS, czyli zasady na jakich funkcjonowały fabryki śmierci Hitlera.” „Przepis na wybory do władz miejskich” – to tytuł dodatku do lewicowego Le Nouvel Observateur , który przygląda się dyplomom wyższych uczelni stwarzających największe szanse na rynku pracy. Wspólne tematy to Pakistan, niepodległe Kosowo i polityka, by nie rzec postawa prezydenta Sarkozy'ego. A dodatek sportowy L'Equipe pisze o Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie: „Zwycięstwo za wszelką ceną”.
Le Point w kontekście Kosowa pisze, że jest to niepodległość pod specjalnym nadzorem – rzecz jasna, nadzorem z zewnątrz. Le Nouvel Observateur jest zdania, że Kosowo stoi w obliczu niepodległości będącej pułapką. Wreszcie L’Express pyta o rachunek jaki trzeba będzie zapłacić za niepodległość. Francuski tygodnik nazywa Kosowo „Watykanem Serbii”. Chyba coś dziennikarze z L’Express są na bakier z historią. Widocznie nie czytali „Europy” Daviesa, bo wtedy wiedzieliby czym było Kosowo w dziejach Serbii – klęską, w popiołach której odradzała się serbska tożsamość narodowa. Ale to już jest komentarz czytającego francuskie tygodniki.
L’Express sili się na porównanie Kosowa do Watykanu ze względu na ogromną liczbę znajdujących się tutaj średniowiecznych monastyrów prawosławnych – wiele z nich można znaleźć na liście zabytków UNESCO.
Z kolei tutejsi Albańczycy na ten moment czekali bardzo długo, od 1878 roku, kiedy to odezwały się pierwsze głosy domagające się zjednoczenia ziem zamieszkałych przez Albańczyków. Serbowie z Mitrovicy, którzy w tej części Kosowa stanowią większość, też nie zapominają o historii przypominając, że nie po to przez wieki cierpieli pod jarzmem tureckim, by teraz znaleźć się pod butem Albańczyków. Fakt, że część państw europejskich uznała niepodległość Kosowa, Serbowie uważają za zdradę. Jeden z pytanych o to miejscowych, w odpowiedzi postawił retoryczne pytanie, co by też Francuzi powiedzieli, gdyby im zburzono katedrę Nôtre-Dame i w to miejsce postawiono meczet. L’Express jest zdania, że Unia Europejska przegrała w tym miejscu naszego kontynentu po raz drugi. W 1990 roku nie była w stanie zająć jednoznacznego, a co najważniejsze, wspólnego stanowiska wobec rozpadu byłej Jugosławii – teraz, w niemal dwadzieścia lat później, sytuacja się powtórzyła. Różnice są tak poważne, że ministrowie spraw zagranicznych postanowili, że każdy kraj zajmie w sprawie Kosowa indywidualne stanowisko.
Tym samym okazało się, że w ważnych sprawach wypracowanie wspólnej polityki jest niemożliwe. Każda sroczka swój ogonek chwali, każda się o swój ogonek boi. Cypr się boi, żeby turecka część wyspy nie poszła śladem Kosowa, Hiszpania z obawą patrzy na Katalończyków i Basków, podobne lęki nie pozwalają spać władzom w Atenach, Bratysławie i Bukareszcie - dla nich wszystkich proklamacja niepodległości nie ma podstaw prawnych.
Niestety konkluzja jest dla Unii niewesoła – w najbliższej przyszłości trzeba sobie wybić z głowy wspólną politykę zagraniczną.Także o kosztach, tyle że psychologicznych, piszą tygodniki w kontekście pomysłu prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, aby francuskie dziesięciolatki uczyły się biografii jednego z jedenastu tysięcy dzieci żydowskich, które zginęły w hitlerowskich obozach zagłady. Autor artykułu redakcyjnego w tygodniku Le Point Claude Imbert nie zostawia na tym pomyśle suchej nitki. Oczywiście, że pamięć o tak straszliwym wydarzeniu nie powinna pokryć się kurzem zapomnienia, ale najpierw należy francuskie dzieci nauczyć czytać i pisać, bo z tym jest bardzo kiepsko, to powinna usprawnić reforma nauczania w szkole podstawowej. A potem należy się wziąć za wyjaśnianie dzieciom, co to było Shoah, ale należy to czynić posługując się rozumem, a nie emocjami, poprzez duchowe przyzwolenie, a nie za pomocą łez.
Historia jest panoramą budowaną krok po kroku, dzięki datom, mapom, przewodnikom, a nie bieganiem jak po wesołym miasteczku, czy zwiedzaniem pokoju grozy. Proponowany przez prezydenta Sarkozy’ego sposób nie jest najlepszym w walce z antysemityzmem.
To tylko jedna sprawa z bogatego wachlarza zagadnień związanych z polityką i propozycjami prezydenta V Republiki.Claude Imbert na łamach bądź co bądź prawicowego pisma przyznaje, że prezydentura Sarkozy’ego to nie jest spacerek, ani czas do odpoczynku dla jego rodaków. Rozmiary jego ambicji, rozbuchana wyobraźnia, zaangażowanie się w sprawy publiczne, jego wszędobylstwo i uzależnienie od problemów prywatnych – to wszystko sprawia, że w głowie się kręci. L’Express uważa, że sprawy zabrnęły jeszcze dalej i wcale nie wyglądają najlepiej, jeśli chodzi o działanie prezydenta.Tygodnik daje temu wyraz pisząc o fiasku supermana, jak nazywa Sarkozy’ego, jeśli chodzi o realizacją hojnie deklarowanych obietnic, dotyczących ratowania miejsc zatrudnienia w wielkich firmach, jak i samych koncernów. I tutaj następuje lista przemysłowych kolosów, jak się okazało, na glinianych nogach.
A skoro o kolosach mowa, to wróćmy jeszcze do tematu zaanonsowanego na początku – Chin i Igrzysk Olimpijskich. Do tej pory w kontekście tej imprezy pisano o sporcie, o zanieczyszczeniu środowiska, o łamaniu praw człowieka, a niekiedy i niedźwiedzia, jako, że misie są tutaj hodowane po to, aby im obcinać łapy stanowiące ogromny przysmak chińskich koneserów.
Czy zatem ideały olimpijskie nie kłócą się ze światem wartości komunistycznych w wersji Państwa Środka do takiego stopnia, że tam akurat Olimpiady nie powinno się organizować? I okazuje się, że to nie wszystko! Dodatek sportowy do L’Equipe pisze o jeszcze innym obliczu chińskich igrzysk – których wynik już został rozstrzygnięty, zanim się jeszcze rozpoczęły. Nie chodzi o nieludzki wysiłek, jaki pozwolił na budowę stadionów, hal i pływalni, co dziwić nie może, bo przecież w końcu jedyny widziany z Kosmosu obiekt wybudowany przez człowieka – to Wielki Mur. Chodzi o coś, co gazeta określa mianem – „Fabryki mistrzów”. Jako żywo przypomina to czasy Związku Radzieckiego i Niemieckiej Republiki Demokratycznej – młodszych Słuchaczy naszej audycji i Czytelników naszej witryny internetowej, którzy dzięki Bogu nie wiedzą o czym mowa, bo im żaden politycznie poprawny czyli lewacko myślący nauczyciel akademicki nie zrobił wody z mózgu, odesłać trzeba do podręczników historii. To tam, w ZSRR i w NRD, sport był elementem przekazu skierowanego do całego świata, że oto proszę popatrzeć – komunizm to tężyzna, to rekordy, to herosi bieżni, pływalni i boisk.
O tym, że enerdowscy czy radzieccy sportowcy brali środki dopingujące, że płacili ogromną cenę zmieniając płeć i stosując różnego rodzaju, w owym czasie dostępne, oszustwa biologiczne i farmaceutyczne, wiedziały władze MKOL, Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i jego wszechpotężny szef Juan Antonio Samaranch.
Teraz sytuacja w chińskiej kuźni herosów jest podobna. „Jesteśmy armią, więc ćwiczymy jak żołnierze” – cytuje jedną z wypowiedzi chińskich olimpijczyków francuski tygodnik. To wstrząsający reportaż godny osobnego potraktowania w całości, gdy termin Olimpiady w Pekinie się zbliży. Poprzestańmy na kilku przypadkach – oto sześciolatki poddawane wielogodzinnym treningom, tylko w ten sposób można trafić do kadry komunistycznych Chin. „Dla chińskich przywódców słowo "przyjemność" jest zakazane w odniesieniu do sportowców”.- stwierdza francuski tygodnik. Odechciewa się oglądania Igrzysk po pekińsku; nawet kaczka po pekińsku przestała smakować.
Przegląd prasy
Żegnamy i zapraszamy
29/01/2010 16:02 TU
Nasza wspólna historia
Kultura - z archiwum RFI
Ostatnia aktualizacja 22/02/2010 17:12 TU
Ostatnia aktualizacja 21/02/2010 11:38 TU